Głośna muzyka dla smutnych ludzi. Post Mortem Fest #19

FOTORELACJA: GOSIA / IG: @MALGORZATA_CHABOWSKA

Jeżeli mamy końcówkę listopada, to oznacza drugi Post Mortem w roku. Dziewiętnasta odsłona toruńskiej imprezy, która zrzesza w jednym miejscu fanów muzyki smutnej, zaskoczyła doborem headlinera. Dymna Lotva – zyskująca bardzo dużą popularność na TikToku – to tylko chwilowa rewelacja sezonu, a może przyszła gwiazda większych festiwali? Ich występ poprzedzili nasi rodacy z SOMA i Traces To Nowhere, a także Litwini z Sisyphean.

Punktem wspólnym dla wszystkich koncertów, była ich głośność. Zdecydowanie zbyt duża. Daleko mi do bycia wrażliwym na nadmierny hałas, ale jeśli koncerty brzmią lepiej sprzed wejścia do sali, to coś znaczy. Metal to nie są jednak rurki z kremem, więc trzeba go kuć, kiedy jest gorący.

Niestety – spóźnienie! Oczywiście nasze, bo koncerty rozpoczęły się o czasie. Odnalezienie miejsca parkingowego na toruńskim Starym Mieście w sobotę wieczorem (podczas jarmarku świątecznego…), okazało się trudnym zadaniem. Mimo to w ciągu ostatnich kilkunastu minut swojego koncertu SOMA pokazała, że należy zwrócić na nich uwagę.

W koncertowym zestawie zabrakło żywego saksofonu, ale nie przeszkodziło to w tym, aby usłyszeć ich jazzowe podejście do metalu. Słychać u nich potencjał na robienie rzeczy bardzo dużych. Zabrakło tutaj jeszcze trochę pewności siebie – zdania sobie sprawy, co może się stać, gdy każdy z czterech muzyków odepnie wrotki. Należy jednak pamiętać, że pod tą nazwą grają od niedawna, a sam jestem przekonany, że fantastyczne koncerty będą mieć w zanadrzu już niedługo.

Bardzo możliwe, że był to najlżejszy brzmieniowo zespół w historii funkcjonowania Post Mortem. Czy to oznacza, że Traces To Nowhere nie pasował do całego zestawienia? Absolutnie nie. Mimo bardziej subtelnych i delikatnych dźwięków (choć pojawiały się także momenty ostrzejsze, metalowe), muzyka stołecznego kwartetu wpisała się idealnie w klimat imprezy. Zamiast trzymać się za głowę przy dźwiękowym ataku, mogliśmy zamknąć oczy i zanurzyć się w melancholii. Pomagała w tym Karolina Mazurska, której wokal był bardzo przyjemny w odbiorze. Bardzo miły i relaksujący przerywnik między cięższymi zespołami, który wypadł dobrze także jako samodzielny koncert.

Na tych litewskich blackmetalowców tego wieczoru czekałem najbardziej. Składy, z którymi koncertowali dotychczas, pokazywały, że Sisyphean jest zespołem silnie określonym gatunkowo – było wiadomo, co zagrają i w jaki sposób. Jedynym pytaniem było to, z jakim rezultatem.

Okazało się, że z bardzo dobrym. W black metalu najważniejsze jest, by zostawić po sobie coś więcej, niż tylko muzykę. I to im się udało, co pokazało zaangażowanie każdej z osób na scenie. Wokalista starał się nawiązywać bliski kontakt z publicznością. I choć w konferansjerce między utworami utrzymanie growlu było nieco zabawne, tak niezdrowa granica cringe’u nie została przekroczona (czy toruńscy bywalcy koncertów pamiętają występ włoskiego Kurgaall w Kombinacie Kultury?). Przeszkadzał jedynie przerywający, bezprzewodowy mikrofon – ta usterka techniczna nie została naprawiona do końca koncertu. Problem nie był jednak na tyle duży, by przeszkodziło to w odbiorze najlepszego gigu tego wieczoru.

To chyba ostatni moment, by zobaczyć Dymną Lotvę w mniejszych miejscówkach. Umiejętnie budowany wizerunek w social mediach przyczynia się do bardzo szybkiego wzrostu ich popularności. Doprowadziło to do tego, że ostatnią płytę wydała bardzo szanowana niemiecka wytwórnia Prophecy Productions. Czy idzie za tym także koncertowa jakość? Byłem tego bardzo ciekawy, a do tego występu podszedłem z zupełnie czystą kartą.

Białorusko-polski skład zaprezentował mieszaninę post metalowych melodii, udręczonych, kojarzonych z DSBM-em wokalami i folkowych zaśpiewów. Wokalistka, korzystająca przy poszczególnych utworach z różnych elementów ubioru, schodziła do publiczności, by wersy wykrzykiwać ludziom w twarz, padać na ziemię czy… przytulać się. Reszta składu, przytwierdzona do swoich miejsc na scenie, stanowiła tło do jej emocjonalnej ekspresji. W ich grze mocno brakowało jednak drugiej gitary, która riffami uzupełniłaby melodykę.

O poszukiwaniu autentyzmu

Gdybym starał się stworzyć obiektywny opis zastanej rzeczywistości, tutaj bym się zatrzymał. Ale jako że jesteśmy w przestrzeni bloga… Przebywanie na tym koncercie było strasznym doświadczeniem. Pojawiłem się na nim głównie po to, by spróbować zweryfikować, czy to, co robi Dymna Lotva, jest autentyczne. Zupełnie nie odczułem, żeby tak było. Miałem poczucie, że biorę udział w przedstawieniu, w którym ktoś wciela się w rolę i stara się zagrać kogoś, kim nie jest. Nie interesowało mnie, czego dotyczą wyśpiewywane we wschodniosłowiańskim języku teksty, bo nie czułem w tym pokazie autentycznych emocji. Uprzednio czysta karta zapisała się u mnie wyłącznie negatywnymi skojarzeniami. To oczywiście moje subiektywne wrażenie, poparte kilkudziesięciominutowym kontaktem na koncercie i wcześniejszym pobieżnym osłuchaniu ich dyskografii. Nie będę robił kolejnego podejścia, ale zachęcam was, żebyście zweryfikowali to sami.

Post Mortem #19 – podsumowanie

Dziewiętnasta edycja Post Mortem nie była najlepszą, na jakiej mieliśmy okazję być. Całościowo, skład nie był tak intrygujący, jak przy okazji kilku ostatnich odsłon. Nie jest to jednak żaden zarzut –  po pierwsze jest to kwestia bardzo indywidualna, a po drugie, realia bookingowe są nie do przeskoczenia. Mimo to ten zimowy wieczór pokazał najważniejszy element, który można dostrzec w tym cyklu.

Post Mortem to marka, wobec której powszechne zaufanie cały czas rośnie. Ludzie przyjeżdżają do Torunia także daleko spoza województwa. Mimo tego, że końcówka listopada była pod względem koncertowym niezwykle intensywna, ponieważ przez Polskę przejeżdżało wtedy kilka tras, to NRD wypełniło się licznymi fanami. Ostatecznie jest to najpiękniejsza myśl, jaka przyświeca tej imprezie i nie możemy się już doczekać ogłoszenia kolejnej, dwudziestej edycji!