Przemoc, zguba i przemijanie. JAD, Wieże Fabryk i Deathknell zagrali w Toruniu
FOTORELACJA: KACPER
Sold out w NRD na gitarowych koncertach to raczej rzadkość. Tym razem tak się jednak stało – JAD na obecnej trasie gra dla pełnych sal. Do wypchania po brzegi toruńskiego klubu z pewnością przyczynili się także goście. Wszystko to sprawiło, że wieczór okazał się prezentować szeroką paletę emocji.
Po pandemii JAD zagrał w Toruniu dwa razy. Do wyprzedania obu sal – kolejno 2Światów i NRD – trochę wtedy brakowało. Za trzecim razem pod sceną bardzo licznie stawili się lokalni (i, zasłyszane z rozmów – nie tylko) punkowcy. Średnia wieku? Niewysoka, i to bardzo cieszy. Jakiś czas temu pewien facebookowy fanpage napisał, że koncerty dla pokolenia płatków śniegu są takie spokojne, nie tak jak w starych dobrych czasach… Jeżeli ktoś miał taką opinię, to po tym wieczorze musiał ją zmienić.
Deathknell
Na supporty czasem chodzi się bez wcześniejszego sprawdzania, w ciemno. Zaskoczenie przy pozytywnym pierwszym spotkaniu jest wtedy większe niż zazwyczaj. Dokładnie to wydarzyło się na Deathknell. Młoda, stołeczna ekipa serwuje dźwiękowy atak, na którą składają się wpływy powerviolence, hardcore’u i staroszkolnego metalcore’u. Łatki gatunkowe nie mają tutaj zbyt dużego znaczenia – była to po prostu machina, która chciała zrobić ludziom krzywdę.
Przy akompaniamencie muzycznej furii i hałasu, latały mikrofonowe statywy i okulary. Temu wszystkiemu towarzyszyło poczucie niebezpieczeństwa, ale takiego, od którego nie sposób odejść choć kilka kroków do tyłu. Tutaj aż chciało się odczuć wszystko fizycznie. W pewnym momencie chaos uspokoił się na rzecz kilkuminutowego… kolejnego chaosu, lecz tym razem w odsłonie noise’owego dronowania. Nie przeszkodziło to jednak gitarzyście i basiście, by na koniec wskoczyć do moshpitu (tak, gitary były podłączone przewodowo), a wokalistce pohuśtać się na rusztowaniu z mikrofonem w buzi, zarazem wydobywając z siebie chore dźwięki.
Coś fantastycznego, koniecznie idźcie zobaczyć Deathknell na żywo. Ich debiutancka EPka nie robi aż takiego wrażenia jak doświadczenie koncertowe. Jeśli będziecie mieli okazję, stańcie blisko sceny. Najbliżej jak tylko się da.
Wieże Fabryk
Bardzo tęskniłem za Wieżami Fabryk. Ich koncert na Summer Dying Loud ‘23 wspominam bardzo ciepło, nie tylko ze względu na panującą wtedy duchotę. To zespół, który w dziesięciu słowach tekstu utworu potrafi powiedzieć więcej, niż ktokolwiek inny, używający bardziej rozbudowanych struktur narracyjnych. W wersji koncertowej, co potwierdził też toruński gig, oddalają się od skojarzeń związanych z Nową Aleksandrią Siekiery. Pokazują tutaj swoją bardziej ludzką, mniej mechaniczną stronę.
Była więc przestrzeń na radość, swobodną atmosferę i zabawę. Publika niezwykle żywiołowa, pogująco-tańcząca i śpiewająca teksty. Przynajmniej połowa sali uległa tym postpunkowym pląsom. Tańczycie, jakbyście byli na jakimś Dezerterze co najmniej – powiedział jeden z głosów z publiczności, dla którego ten sposób przeżywania nie pasował do muzyki. Jest to poniekąd zrozumiałe, bo ten zespół muzycznie mocno odstawał od dwóch pozostałych. Nie był to jednak żaden problem, a wręcz przeciwnie. Część osób wyraźnie przyszła głównie na nich.
Jedno w Wieżach Fabryk nie zmieni się nigdy – Łodzianie mają niesamowite piosenki. Jest w nich nie tylko ogromny ciężar emocjonalny, ale także lekkość. Połączenie powagi i dystansu w warunkach koncertowych pojawia się u nich w idealnych proporcjach. Świadczy o tym choćby to, że ostatnia wykonywana piosenka przeszła w Na Kolanach JADu, który miał na scenie pojawić się za chwilę. Wspaniały zespół.
JAD
Co spowodowało, że JAD aż tak wystrzelił z popularnością w ciągu ostatniego roku? Chyba nic. Nagrali kolejną płytę, która konsekwentnie realizuje to, co założyli sobie na początku. I w końcu otrzymali to, na co zasłużyli – pełne kluby punkowców spragnionych muzycznej klepy. Co jednak najważniejsze, JAD koncertowo nie zmienił się zupełnie.
Zobacz też: Bez walki. JAD – ODWET
Jeśli dobrze liczę, widziałem ich na żywo siódmy raz. Tak jak zawsze, dostaliśmy Paciora w całej swojej krasie – pełnego zarazem nonszalancji, jak i stuprocentowego zaangażowania. Było oddawanie publice mikrofonu do pośpiewania i potężne pogowanie. Reszta składu kontrastująca ze śpiewakiem, była bardziej wycofana i skupiona. Usłyszeliśmy piosenki z Odwetu, których teksty już doskonale wszystkim znane, wykrzykiwane były z taką samą energią, co pozostałe. Muza, granie i przemijanie trwają w najlepsze i niech nigdy się to nie zmienia.
Dzień później, w sobotę, pojechałem do Warszawy na koncert Candlemass. Jest to zespół, który poniekąd ukształtował mój gust muzyczny, a więc jest dla mnie bardzo ważny. Mimo słuchania i śpiewania TYCH piosenek tęskniłem za przestrzenią, w której w każdej chwili mogłem otrzymać przypadkowy łokieć pod żebro. Jeśli odczuwacie, że współczesne koncerty są zbyt bezpieczne i tęsknicie za starymi czasami, zejdźcie do piwnic. To od nas zależy, czy te zespoły urosną i zaczną grać w większych salach. A Deathknell, Wieże Fabryk i JAD z pewnością na to zasługują.


















