Czy powinien być „kultowy”? O koncercie Venom na Summer Dying Loud

Troszkę lat minęło od momentu, gdy oryginalny Venom pojawił się w Polsce. Kiedy zespół został ogłoszony na Summer Dying Loud 2025, wywołało to u co po niektórych duże oczekiwania. Te jednak… no cóż, delikatnie mówiąc, nie zostały spełnione. Mimo to nie ma mowy o żadnej skazie na wizerunku tego arcyważnego dla metalu zespołu. Dlaczego?

Venom to zespół, bez którego rozwój metalu wyglądałby inaczej. Gdyby stworzyć oś czasu, na której byłyby przedstawione kolejne grupy, przesuwające granice ekstremy, Brytyjczycy musieliby się tam znaleźć. Stanowili ważny krok po nurcie New Wave Of British Heavy Metal z Saxon na czele lub brudnym rock’n’rollem Motörhead. Z kolei poprzedzili wszystkie debiuty amerykańskich thrashowych kapel z pierwszej połowy lat 80. Gdzieś równolegle w Szwajcarii funkcjonował wspaniały Hellhammer, ale raczej w głębokim podziemiu. 

Największy wpływ mieli jednak na ekstremalne twory ze Skandynawii i całą północą kulturę blackmetalową, która wybuchła na początku lat 90. Wcześniej był jednak ktoś, kto spuściznę Venom kontynuował bezpośrednio.

W przymierzu z diabłem

Był to oczywiście Bathory. Nie słuchajcie tego, co Quorthon mówił w wywiadach – musiał znać Venom. Zbyt dużo zbiegów okoliczności musiałoby się wydarzyć, żeby tak nie było. A skoro Bathory, to w następnej kolejności ścieżką lewej dłoni poszli fani pirotechniki i kryminologii z Norwegii. Dzieciaki z dobrych domów podwędziły sobie tytuł drugiej płyty – Black Metal – i stworzyły na jego podstawie własny gatunek. Lider Venom – Cronos – bardzo się wtedy na nich denerwował, bo muzycznie takie Mayhem czy Darkthrone nie mieli z nimi wiele wspólnego. W obu przypadkach punktem wspólnym był jednak diabeł.

Jest jednak jedna rzecz, o której raczej się nie mówi, być może przez to, że jest aż nazbyt oczywista. Jeśli chodzi o wpływ na rozwój muzyki, Venom nagrał trzy ważne płyty. Może niektórzy wskażą jeszcze nawet czwartą w dyskografii – Possesed. Z tym czasem, czyli wczesnymi latami 80. wiążą się rzeczy, które wybiły zespół do popularnościowej ekstraklasy. Wtedy w prasie głównego nurtu pisano o nich wszystkie te niestworzone historie. O tym, że są bardzo bogaci przez kontakty z diabłem i inne głupoty, które robiły wtedy na ludziach wrażenie. Oczywiście była to tylko strategia marketingowa, która, choć kontrowersyjna – zadziałała. I to oni byli pierwszymi w historii, którym udało się przebić z satanistycznym wizerunkiem. 

Prawie jak ‘Batushka Gate’

Mamy więc kwestie wpływu, ale nie przez przypadek poruszyłem problem ograniczonej liczby ważnych albumów dla historii metalu. Bo co z Venom działo się później? Zmiany składu, wydawanie płyt tylko dla największych zapaleńców, chwilowy powrót klasycznego składu, funkcjonowanie równolegle dwóch Venomów pod podobną nazwą… Od dwóch lat Mantas i Abaddon (członkowie oryginalnego składu) walczą z Cronosem – oczywiście o pieniądze. Generalny syf potęguje jeszcze sytuacja z ostatnich kilku miesięcy, bo… aktualnie mamy trzy Venomy:

  • ‘Venom’ z Cronosem
  • ‘Venom inc.’ z byłymi członkami Venom (nie gra tam aktualnie nikt z założycieli oryginalnego zespołu z 1979)
  • ‘Mantas/Abaddon’s Venom’ z dwoma oryginalnymi członkami (pod tym szyldem mają na ten moment ogłoszony koncert w Niemczech w kwietniu 2026)

Każdy z tych zespołów usiłuje przywrócić emocje towarzyszące wczesnym nagraniom. Można też nazwać to bardziej po imieniu – trzepać hajs na przeszłości. I w zasadzie nie ma w tym nic złego, bo fani na koncertach czekają właśnie na te stare piosenki. Ale prawo do kontynuowania działalności, jako Venom, ma tylko Cronos. I niech tak pozostanie. 

W najlepszej erze Venom w prasie pisano też o tym, że muzycy nie potrafią grać na instrumentach. I tutaj generalnie chyba trzeba szukać przyczyny tego, co wydarzyło się na koncercie podczas Summer Dying Loud 2025. Bo po pierwsze prasa miała wtedy rację, a po drugie Cronos dalej do wybitnych instrumentalistów nie należy. Tylko że w Aleksandrowie Łódzkim to zupełnie nie przeszkadzało.

Venom na Summer Dying Loud 2025 – wspaniały i okropny

Klasyczne utwory to esencja tego, czym jest i powinien metal. Prostota, momentami wręcz chamska, nie jest tutaj niczym negatywnym. Najważniejsza jest energia i wiara – w to co się robi. Słucham tych nagrań i mam wrażenie, że za chwilę mnie rozniesie. Kiedy nikt nie patrzy, skaczę przy nich po mieszkaniu, macham banią i deklaruję dozgonną wierność diabłu. Nie ma znaczenia wszystko to, co działo się z nazwą ‘Venom’ przez lata. Tak samo, na Summer Dying Loud, nie miało znaczenia to, że wszystko brzmiało jak spadający ze schodów worek kartofli. 

FOT: Gosia (IG. @malgorzata_chabowska)

Ze sceny wybrzmiewały TE piosenki, na których jako metalowcy się wychowywaliśmy. Śpiewał TEN człowiek – żywa legenda, która dała głos na TYCH płytach. Cronos dalej ruchliwy i żywotny mimo sześćdziesiątki na karku, a wokalnie radził sobie całkiem przyzwoicie. Robił bardzo metalowe pozy i jeszcze bardziej metalowe miny. Miałem wrażenie, że naprawdę to kocha. W setliście znalazło się kilka utworów z nowszych płyt, zapewne dlatego, że są dla niego bardzo istotne. I chłop ma prawo tak czuć.

Nie powiem, trochę się na ten koncert nastawiłem i liczyłem, że będę zachwycony. Zdecydowanie tego nie odczułem, ale rozumiem, że było to niemożliwe. Mimo to nie ma mowy o tym, że współczesny Venom na scenie jakoś hańbi swoje metalowe zasługi. Jest w zasadzie niezmienny od początku, ze wszystkimi swoimi przywarami, i bardzo dobrze. Bo nie ma wątpliwości, że wszystko to, co zrobili, składa się na kult, na który ten zespół zasłużył.