Summer Dying Loud 2025
[DZIEŃ III]
RELACJA
- 26 września, 2025
- Kacper Chojnowski
Podczas Summer Dying Loud 2025 najwięcej słuchaliśmy Ozzy’ego. Przez wszystkie 3 dni piosenki Black Sabbath wybrzmiewały z dużej sceny między koncertami, co było oczywiście najlepszym możliwym wyborem. Ostatniego dnia było najbardziej różnorodnie, a na zwieńczenie doświadczyliśmy nawet czegoś, co przekroczyło wszelkie granice poznania. Zaczęliśmy jednak od małej sceny.
Reprezentacja Polski w metalu
Debiutująca w zeszłym roku warszawska Toń zrobiła swoim albumem i splitem z Weedcraft niemały hałas. Krypta, mimo wczesnej godziny, wypełniła się więc po brzegi. Ci, którzy przybyli na miejsce, na pewno opuścili salę zadowoleni. Wielki szacunek należy się wokalistce, Monice Adamskiej-Guzikowskiej, która zaśpiewała fantastycznie mimo zaawansowanej ciąży. Problemem Toni jest jednak wizerunek sceniczny, a raczej jego brak. Być może jeśli między muzykami zostanie ustalony jakiś klucz, żeby każdy nie prezentował się na scenie zupełnie inaczej, ich potencjał się uwidoczni.
Przeczytaj też: Mystic Festival 2025 [WARM UP DAY I DZIEŃ 2] RELACJA
Na Dom Zły przyszło bardzo dużo ludzi. Płyta Ku pogrzebaniu serc wyniosła ten zespół na zupełnie inny poziom popularności. Frekwencja na SDL-u pokazała, że europejska trasa z Zeal & Ardor nie była przypadkowa. Wykonawczo Dom Zły też wchodzi coraz wyżej, a ten koncert był chyba najlepszym, który dotychczas widziałem. Nadal nie sposób przypisać ich do gatunkowych szufladek. Mam nadzieję, że właśnie z tego powodu za kilka lat będzie to nasz główny metalowy towar eksportowy.
Hity z północy
Year of the Goat zaczęli z opóźnieniem, a na początku towarzyszyły im problemy techniczne. Koncertowi Szwedów, podobnie jak Gott dzień wcześniej, brakowało dynamiki. Zdawało się, że muzycy są trochę zmęczeni, przez co ich fantastyczne utwory nie miały siły rażenia. Trzeba jednak wspomnieć, że Avaritia jest tak dobrą piosenką, że nawet przy przeciętnym wykonaniu broni się świetnie.
Black Thrash Attack
Najlepszy support dla Venom? Zdecydowanie Aura Noir. Załoga Apollyona gra bardzo prostą muzykę, ale robi to z takim zaangażowaniem, że patrzyło się na nich z dużą przyjemnością. Znacznie więcej było w tym koncercie thrash niż black, a diabeł raczej przyglądał się temu wydarzeniu z daleka, nieobecny na miejscu.
Na pewno diabeł pojawił się na daniu głównym tego wieczoru i zresztą też całego festiwalu. Zobaczenie za ziemskiego życia koncertu oryginalnego Venom było dla mnie spełnieniem marzenia. Bez Cronosa metal wyglądałby inaczej – tak bardzo, że aż boję się pomyśleć, co by było. Obiektywnie był to zły koncert, niewiele rzeczy się na scenie zgadzało, brzmienie było koszmarne, ale nie miało to żadnego znaczenia. Ważne, że dostaliśmy sporo hymnów, jak Black Metal, Don’t Burn the Witch czy Welcome to Hell (ale zabrakło In the League with Satan!), a Cronos robił groźne miny i piękne pozy. Coś wspaniałego.
Podróże do innego wymiaru
Obiektywnie zdecydowanie najlepszy koncert dnia zagrali Cult of Luna. Tutaj zgadzało się na scenie wszystko, a brzmienie zwalało z nóg. Niesamowita gra świateł, kapitalnie uzupełniające się partie dwóch zestawów perkusyjnych i kontakt lidera Johannesa Perssona z publicznością sprawiły, że w pełni zrozumiałem, o co chodzi w tym zespole. Nawet jeśli ich nagrania potrafią niekiedy wpadać w nużące tematy, tak na żywo, mimo późnej pory, nie sposób było odczuć senności.
„Co na głowie będzie miał typ z Portal?” – to pytanie zadawało sobie z pewnością wielu uczestników. Jak się okazało, miał takie nie wiadomo co, które widzicie na zdjęciach. O ile w przypadku Cult of Luna koncert uświadomił mi pewne niezrozumiałe dla mnie rzeczy, tak Portal w wersji live stworzył kolejne pytania. Jednym z nich jest „co mają w głowie ludzie, którzy słuchają Portal?”. Absolutna antymuzyka, ale chętnie pójdę jeszcze raz, by zobaczyć, co tym razem na głowie będzie miał typ z Portal.
Oczywiście ostatni koncert nie zdefiniował w żaden sposób tego, jak bardzo wspaniały był Summer Dying Loud 2025. Skład dobrany tak, by dosłownie każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a podział na dni ułożony w ten sposób, by nie mieć czasu na nudę. Jak zwykle wspaniałe towarzystwo i pełno znajomych twarzy sprawiło, że na koniec dało się odczuć głównie poczucie niedosytu. Pozostało tylko czekać na przyszły rok i następną edycję!
Ps. ORANGE FKN GOBLIN BABY












































