Mystic Festival 2025
[DZIEŃ 3 I 4]
RELACJA
Największym urokiem, a jednocześnie bolączką Mystic Festival jest to, jak dużo dobrego się na nim dzieje. Strach przed FOMO sprawia, że ciężko odpuścić niektóre koncerty, przez co człowiek po jakimś czasie jest wykończony. Tylko że to metal, a nie rurki z kremem, więc kalkulacje należy zostawić na inne okoliczności. Ostatnie dwa dni festiwalu, z perspektywy Kacpra, wyglądały w ten sposób.
Dzień 3
Heave Blood & Die
Od razu na początek dnia bardzo miłe odkrycie. Heave Blood & Die pochodzą z Norwegii i grają muzykę łączącą post hardcore i post punk. A jeżeli tego by było mało dla co poniektórych metalowców, to na scenie mają flagi popierające LGBTQ+ i Palestynę. Koncert zagrany na bardzo dużym zaangażowaniu i emocjach, ale bez przegięcia i z wyraźną chemią między członkami zespołu. Po powrocie z Mystic Festival włączyłem sobie ich wydaną w 2024 roku płytę Burnout Codes i serdecznie polecam wszystkim się z nią zapoznać.
A jeszcze w sprawie tych flag. Wyobraźcie sobie, że pod scenę podchodzi gość z włączonym telefonem, na którym pokazuje flagę Izraela. Natomiast drugą dłoń uzbraja w środkowy palec. No to możecie skończyć sobie wyobrażać, bo ten kretyn chodził między wami na festiwalu. Nie do wiary, że są na świecie ludzie, które wspierają kraj, dokonujący ludobójstwa tysięcy cywilów. Muzyka i scena od zawsze były przestrzenią do wyrażania poglądów – więc jeżeli nie odpowiada ci takie podejście, to po prostu idź sobie gdzie indziej. Nie wspieraj tylko morderców, bo to raczej kiepskie rozwiązanie.
FOT. KACPER
Green Lung
Stonery na dużej scenie? Chyba taki sposób na promocję Green Lung podczas festiwali ma ich wytwórnia. Bardzo lubię ten zespół, a sam koncert był niezły, nawet jeśli zupełnie odległy od moich oczekiwań. Brytyjczycy grają doom osadzony w klimacie czarów i dawnych legend, więc wiąże się to z pewnymi gatunkowymi ramami. Choć wokalista, który biega po scenie i ewidentnie stara się być showmanem, zdecydowanie się w tych ramach nie mieści. Dziwnie mi się tego oglądało, choć ma to na pewno sens – muzyka Green Lung ma w sobie bardzo dużo przebojowości. Chyba sami muzycy widzą jej jeszcze więcej niż ja.
FOT. KACPER
Hellripper
Trzeba postawić sprawę jasno – klub Drizzly Grizzly nie nadawał się na koncerty nieco większych kapel. Pomimo że pojawiłem się tam 10 minut przed koncertem Hellripper, przez natłok ludzi, ledwo dostałem się do środka. Choć wytrzymałem dwa pierwsze numery, które brzmiały zresztą bardzo dobrze, nie było w tym żadnej przyjemności. Jeżeli w trakcie takiego koncertu ktoś w środku zasłabnie (co przy znikomej ilości powietrza nie jest wcale takie nierealne), to pomoc może nie przyjść na czas. Wyjście w trakcie gigu jest praktycznie niemożliwe. A wejście z powrotem po upuszczoną zawleczkę od obiektywu tym bardziej…
Na szczęście organizatorzy zareagowali błyskawicznie i podobny problem więcej się nie powtórzy:
Cradle of Filth
Na Cradle of Filth wpadłem wkurzony po ataku ulewy, ale chwila spędzona pod Park Stage, wszystko odmieniła. Ten zespół jest absurdalnie niedorzeczny. Słuchałem i oglądałem tego okropnego występu z szerokim uśmiechem na ustach. Dani Filth wydaje z siebie najzabawniejsze odgłosy na świecie, klawisze potęgują komiczny efekt, a kobiece wokale dodają muzyce jeszcze więcej elementów parodii. Aż przerażające, czym ten zespół stał się po wspaniałym debiucie. Choć z drugiej strony, gdy piszę te słowa, ponownie na mojej buzi widnieje ogromny zaciesz.
Eyehategod
Tutaj natomiast chciałem poczuć się gorzej. Historia Eyehategod jest przerażająca i absolutnie okropna. Dobrze, że ci goście po wszystkich przejściach stoją jeszcze na nogach. Po ich koncercie spodziewałem się, że poczuję na sobie trochę tego koszmaru, którego nie brakuje w patologii Nowego Orleanu. Oglądałem jednak zespół, który nie miał w sobie zbyt wielu negatywnych emocji. Odczuwałem przyjemność, co było zaskakujące, ale to chyba dobrze. Bo zamiast zwracać uwagę na ból i cierpienie, słyszałem świetne riffy, które mimo całej swojej sludge’owej toporności, zupełnie nie nużyły.
W.A.S.P.
Czy był to najgłupszy koncert Mystic Festival 2025? Oczywiście, że tak. O ile, by docenić Midnight, należało zbliżyć się z poziomem punktów inteligencji do zera, tak tutaj trzeba było zjechać na zdecydowany minus. I kto by się tego po mnie spodziewał… było cudownie! Są wątpliwości, czy Blackie Lawless nie wspomagał się jakimś podkładem, bo nie było słychać jego wokalnych niedociągnięć. Tylko że to przecież glam metal. Tutaj ma rządzić bezprawie, liczy się tylko noc spędzona z panią lekkich obyczajów, a używki mają być dostępne na zasadzie szwedzkiego stołu.
A pod względem udawania obiektywizmu… Na początku usłyszeliśmy cały imienny debiut (no, może prawie cały, bo zabrakło bangera Animal (Fuck Like A Beast)), który jest wylęgarnią hitów i esencją Los Angeles lat 80. Potem tempo koncertu mocno spadło, gdy W.A.S.P. sięgnęli po utwory z płyty The Headless Children. Nie ma jednak tego złego – Wild Child i Blind in Texas z dwójeczki wjechały na zakończenie jak złoto. Wszystko przy idealnym brzmieniu i z wielką liczbą ludzi pod sceną.
King Diamond
Top 10 moich koncertowych marzeń? Na pewno wśród nich znalazłby się King Diamond. Mercyful Fate już widziałem na Mystic 2022, ale Króla w tej odsłonie jeszcze nie. Był to więc dla mnie najważniejszy punkt tegorocznej edycji. Oczywiście gdy usłyszałem ten piękny, kiczowaty i teatralny falset, wzruszenie do moich oczu wjechało niczym karoca z okładki Abigail. Może i w setliście nie znalazło się nic z mojej ukochanej płyty The Graveyard, brzmienie na początku trochę za głośne i perkusja nieco zgubiona w miksie… ale co z tego, skoro było idealnie. Pojawiły się wszystkie możliwe postacie z diamondowego uniwersum, był humor, były klasyczne piosenki, w skrócie – najlepszy koncert King Diamond, jaki mogliśmy dostać.
The Crazy World of Arthur Brown
Człowiek jest już spełniony, zobaczył Kinga Diamonda na żywo. Mistrza teatru, opowiadania historii i magicznego klimatu. Co może się jeszcze takiego dnia wydarzyć? Można dostać w zasadzie to samo, ale jeszcze lepiej.
Arthur Brown (rocznik 1942) to pionier teatralności w muzyce rockowej. Był inspiracją dla Kinga Diamonda (kto wpadł na pomysł, żeby robić te dwa koncerty w tym samym czasie??), Bruce’a Dickinsona czy Allice’a Coopera. Jako pierwszy, jeszcze w latach 60. przywdziewał na scenie przeróżne ekstrawaganckie stroje. Muzyka – odległa od metalu, bo to psychodeliczny rock, bliższy temu, co robiło The Beatles, niż na przykład Hällas.
I ten gość, razem ze swoim zespołem, zagrał najlepszy koncert festiwalu. Taki koncert, o którym nigdy nie zapomnę i będzie mi się on śnił po nocach. Kiedy Arthur dostawał po występie aplauz (fizycznie do końca dnia wytrwali tylko najsilniejsi), to aż się całe B90 trzęsło. I przede wszystkim taki, który był kapitalny zarówno pod względem wykonania, jak i emocji.
Podczas koncertu zmieniał swoje przebranie co piosenkę i nosił płonący hełm na głowie. A żeby tego było mało, żegnając się 7 minut po planowanym czasie, załatwił możliwość zagrania jeszcze jednego, niekrótkiego I Put A Spell On You. I to nie, że gość po pierwszej w nocy sobie po prostu zaśpiewał, nic z tych rzeczy. Po godzinie koncertu wchodził na podesty, skakał i rzucał te klątwy w ludzi z takim przejęciem, że głowa mała. A gdy już ostatecznie było po wszystkim, z członkami zespołu złapał się za ręce i zatańczył kółko graniaste. Jeśli jesteście w życiu zmęczeni, to spójrzcie na tego człowieka. A podobno za kulisami jest bardzo miły… Ideał?
Zobacz też: Mystic Festival 2025 [WARM UP DAY I DZIEŃ 2]
Dzień 4
Skeletal Remains
Nie miałem innej okazji, żeby na Mystic Festival 2025 posłuchać death metalu. Nile było w trakcie Turbonegro, I Am Morbid podczas Tiamat, a Vader w czasie… jedzenia pysznego kebaba z seitanem. Mimo że chciałem więcej, moje deathmetalowe potrzeby musiał zaspokoić zaległy koncert z edycji 2022. Skeletal Remains nie dojechali wtedy ze swoim sprzętem i zagrali jedynie trzy kiepsko brzmiące utwory. Tym razem był już pełnoprawny i wypełniony odpowiednim gruzem set. Na ten rok musiało wystarczyć, a braki zostaną nadrobione w przyszłości.
Slomosa
Stoner na tegorocznym Mysticu miał się wyśmienicie. Kiedy zdawało się, najlepszy koncert na Desert Stage należy do Elder, cała na piaszczysto wjechała norweska Slomosa. Tutaj było znacznie więcej zabawy, machania głową (kark później bardzo bolał…) i tańczenia. Muzycy na totalnym luzie, ale jednocześnie z pełnym zaangażowaniem. Koncert jeszcze bardziej podkreślił to, jak dobre piosenki mieszczą się na obu ich płytach. Choć do przewidzenia było, że będzie fajnie, nie spodziewałem się, że będzie to mój ulubiony występ tego dnia.
Pentagram
To swoisty znak naszych czasów, że możesz być pionierem całego gatunku, grać go konsekwentnie przez kilkadziesiąt lat, by i tak dostać największy rozgłos dzięki filmikowi w internecie, na którym robisz śmieszną minę. Bobby Liebling to postać z jednej strony kultowa, a z drugiej obrzydliwa – nie zapominajmy o tym, że ten śmieszny pan z przeróbek spędził kilkanaście miesięcy w więzieniu za zaatakowanie swojej matki. Do takich rzeczy prowadzą ciężkie narkotyki, nie róbcie sobie tego kochani.
Niezależnie od tego, Pentagram to legenda, która na dodatek zagrała świetny koncert. Było dużo utworów z nowej płyty Lightning In A Bottle i okazało się, że na żywo te utwory wypadają znacznie lepiej niż w studiu. Są tam świetne riffy, które w połączeniu z klasycznymi piosenkami, dały żywiołowy i różnorodny rezultat. No i Bobby w całej okazałości – stroił swoje charakterystyczne miny, robił dziwaczne pozy, podołał wokalnie. Nawet wkurzony przepędził technicznego, który najwidoczniej w jego odczuciu, sprzątając butelki z wodą, chciał odebrać mu jego majestat. Wszystko cudownie i najlepiej.
Blood Fire Death – A Tribute to Quorthon and the Music of Bathory
To miało być moje danie główne całego festiwalu. Jedno z dwóch ogłoszeń (obok Kinga), przy którym skakałem z radości. Bathory był ważnym wykonawcą w kształtowaniu się mojej metalowej tożsamości, a nagranie z zeszłorocznego koncertu Blood Fire Death z Norwegii pokazało, że mogę spodziewać się pełnoprawnego hołdu dla muzyki Quorthona.
Pierwszym sygnałem, że coś tu jest nie tak, był sprzedawany już dzień wcześniej merch. Wznosimy kielich ku pamięci jednego z najważniejszych wykonawców w historii ekstremalnego metalu, ale drugą ręką pakujemy do kieszeni pieniądze, których nie zarobimy w Enslaved, Watain czy Aura Noir razem wziętych? W tym momencie jedynie przewinęła mi się taka myśl, ale kiedy wychodziłem zdenerwowany w trakcie koncertu, nie miałem już wątpliwości. Było po prostu poprawnie.
Uwierzyłem w szczere intencje członków tego projektu. Oni rzeczywiście wychowywali się na muzyce Bathory i mają ją zakorzenioną głęboko w sercach. Ale na tym koncercie tego nie widziałem. Były to odegrane piosenki, które brzmiały dobrze. Pojawili się też różni goście (m.in. Nergal czy Atilla z Mayhem), ale… Może moje oczekiwania były zbyt wysokie? Może spodziewałem się niewykonalnego? Że najbardziej odpowiedni na świecie do tego zadania goście zagrają te utwory z sercem, niczym swoje? Pewnie tak i właśnie stąd wziął się mój ogromny zawód. Jeżeli jednak to nie zadziałało, to coraz większa tendencja metalowych festiwali do zmierzania w kierunku coverbandów, jest dla mnie przerażająca i smutna.
Sepultura
To skoro już jesteśmy w temacie coverbandów… O współczesnej Sepulturze można mieć negatywne zdanie, ale nie można powiedzieć, że ten zespół w XXI wieku próbuje naśladować siebie z przeszłości. Płyty nagrane w składzie z wokalistą Derrickiem Greenem nie trafiają w mój gust (może poza ostatnim albumem Quadra, który jest całkiem niezły), ale one mają swój własny charakter. Czy jak Sepultura to tylko z braćmi Cavalera? Tak, ale dałem się przez znajomego przekonać (pozdrawiam Patryczku), że na żywo wypadają przyzwoicie, więc poszedłem.
I okazało się to prawdą. Spodziewałem się totalnego koszmaru, a było nieźle. Fajnie zagrały starocie z Arise, Benath the Remains i Schizophrenii, przyjemnie było też na kawałkach z późniejszych płyt. Nie na tyle, żebym wystał cały koncert (wyszedłem akurat przed zbitką klasyków w drugiej części, więc gdybym został do końca, moje wrażenia mogłyby być lepsze), nie był to koncert godny headlinera, ale nie było to tak złe, jak niektórzy malują.
Tiamat
Koncert Tiamat na Summer Dying Loud 2022 był jednym z tych, które pozytywnie zapisały się w pamięci. Tutaj Johan Edlund ponownie pokazał, że ciemne czasy uzależnienia są za nim i potrafi grać dobre występy. Setlista? Wspaniała – początek z Clouds, potem gotycko-rockowy przerywnik, następnie początek z Wildhoney, ponownie gotycko-rockowy przerywnik i Gaia na zakończenie. Szkoda, że koncert wieńczący Mystic Festival był pozbawiony jakiejkolwiek wizualności (z tyłu i po bokach widniała jedynie jednokolorowa płachta), ale nie przeszkodziło to nam we wspaniałej zabawie i tańcach do tych przepełnionych dobrym gotykiem piosenek.
PODSUMOWANIE
Mystic Festival 2025
Była to najprawdopodobniej najlepsza edycja Mystic Festival, od kiedy impreza przeniosła się do Gdańska. Widać, że organizatorzy coraz lepiej dopracowują kolejne elementy. Choć główne gwiazdy tym razem nie trafiły w nasze czarne serduszka (oczywiście poza Kingiem), skład był niezwykle przemyślany. Ograniczenie polskich wykonawców, których na co dzień możemy oglądać w lokalnych klubach, sprawiło, że otrzymaliśmy jeszcze więcej nieoczywistych zestawień. Ogromnym plusem są także zmiany w festiwalowej przestrzeni – coraz więcej pozamuzycznych atrakcji i powiększenie sceny Desert pokazują, że wszystko będzie się jeszcze rozwijać.
I oby tak było, bo po raz kolejny Mystic udowodnił, że w swojej lidze nie ma sobie równych. Na przyszłość poprosimy tylko troszeczkę ładniejszą pogodę…




























































