Metamorfoza Ekstremalna. WIJ - BLUZG
Wij, projekt, który oscylował wśród hard rockowych gatunków z lat 70/80. zaczął… bluzgać. Wraz z epką Bluzg zrobiło się wulgarnie. Majowa płyta jest eksperymentem zespołu i ukazuje pewne ekstremum w ich twórczości. Czy taki nowy wizerunek może zagrzać miejsce w ich dotychczasowej kreacji?
Eklektyczne trio towarzyszy mi od samego – debiutanckiego Dziwidła. Z biegiem lat stali się jednym z tych wykonawców, których twórczość śledzę z uwagą i podziwem. Mam przez to wobec nich wysokie oczekiwania, w tym jedno najważniejsze – przy nowych wydaniach oczekuję, że zespół mnie zaskoczy. I Bluzg to zrobił, choć nie tak, jak się tego spodziewałam.
Przechodząc do spostrzeżeń na temat tytułowej płyty, nie ukrywam, że podczas pierwszego odsłuchu moja mina była tożsama z grymasem Tui Szmaragd na okładce. Na mojej twarzy przelały się wszystkie synonimy słowa ‘zdziwienie’. Osoby, które mnie bliżej znają, wiedzą, że gustuję w rock’n’rollu, hard rocku, sporadycznie thrashu, czy doom metalu. Także we wszystkich gatunkach, gdzie wokal w głównej mierze pozostaje czysty i piosenkarski (w tej kategorii wyjątek ma wyłącznie Hostia). W konsekwencji Wij z Dziwidła, czy albumu Przestwór był dla mnie perfekcyjny. Nieszablonowy i finezyjnie groteskowy. Natomiast Bluzg jest… No właśnie, jaki jest?

Bluzg to epka, która została stworzona spontanicznie, a jego publikacja nie była wcześniej zapowiedziana w mediach. Jak przeczytamy na stronie wydawcy, Piranha Music: EP to twórczy przystanek przed kolejnym długogrającym albumem, przestrzeń na muzyczny oddech w poszukiwaniu czegoś świeżego. W uproszczeniu – przytoczoną przestrzeń wypełniły obślizgłe, ciężkie i zarazem proste w swojej formie grindcore’owe rytmy. Tenorowy wokal Tui zastąpił ostry jak wódka growl, a bujne teksty zostały spłycone i skoncentrowane na jednym temacie. Mam świadomość, że te porównania mogą brzmieć krytycznie, ale rzeczywistość jest bardziej zróżnicowana.
Zobacz też: Zespół sprzeczności. MESSA – THE SPIN
Ekstremalna epka z pewnością nie jest dla każdego słuchacza. Bluzg upodobają sobie entuzjaści sludge’owej dynamiki i hardcore’owej ekspresji, czyli głównie osoby, które nie doceniały innowacyjności Wija na longplayach. Dlaczego? Z racji, że wcześniejsze płyty wyróżniały Wij na tle pozostałych zespołów i to właśnie lgnęło do nich słuchaczy. No proszę, łączenie occult rocka z elektronicznym sznytem, w dodatku przesycony nietypowymi nawiązaniami kulturowymi (jak wkroczenie w świat Thorgala, komiksu science fiction-fantasy, w Brek Zarith)? Takiego spektrum różnorodności nie spotyka się często. To, co dzieje się na Bluzgu – to już słyszałam niejednokrotnie.
Oczywiście nie jest to zła płyta, wręcz przeciwnie. Co prawda Bluzg przesiąknięty jest grindcore’em i inspiracjami muzyki lat 90., ale też znajdziemy na niej bardziej wczesno-wijowe elementy. Jak utwór 死ね – Umierać, czyli opowieść o idei odrodzenia, wykonaną oryginalnie, bo w języku japońskim. Poza tym muszę przyznać – wokalnie Tuja Szmaragd zawsze zadziwiała, ale nigdy nie usłyszałam tak dobrze akcentowanego growlu, w dodatku przy takiej intensywności i surowości w barwie.
Niestety, w Bluzgu nie ma nic enigmatycznego. Czegoś, co przyciągnęłoby mnie do częstszego odtwarzania płyty. Być może jest to kwestia mojego braku upodobania do muzyki cięższego kalibru. Z drugiej jednak strony głównym czynnikiem, dlaczego Wij działa jest ich nieprzystępność, mieszanie dźwiękowych dziwactw – zwyczajnie – muzyczna niecodzienność. W Bluzgu odczuwam monotonię i powtarzalność. Epka co prawda jest innowacyjna w kontekście wcześniejszej twórczości Wija, natomiast nie w kontekście sceny metalu.