Zespół sprzeczności. MESSA – THE SPIN

Podejścia do tej płyty mięliśmy zgoła odmienne. Jedno z nas przy The Spin wchodziło w muzykę Messy od podstaw, a drugie wchodziło w nią z wysokimi oczekiwaniami. Czy miało to wpływ na rozbieżność w odbiorze czwartej płyty Włochów? Jak się okazało, wspaniała muzyka broni się sama.

Messa – „The Spin” (Metal Blade Records, 2025)

Kacper Chojnowski:

Messa gra doom metal, który nie przytłacza. To muzyka łatwa do słuchania, często polecam ten zespół osobom, które na co dzień nie obcują z cięższymi dźwiękami. Ciężar jest przeniesiony raczej na emocje, choć i tutaj także nie jest jednoznacznie – nie jest to przecież muzyka nacechowana negatywnie, ale pozytywnie też na pewno nie.

The Spin zachowuje to, co najlepsze w Messie – fantastyczne linie melodyczne wokalistki Sary Bianchin. Choć nie posiada ona niespotykanych warunków głosowych, jej partie w Suspended, Rubedo czy Pilgrim z płyty Close uczyniły tę muzykę genialną. Wokale w At Races, The Dress i Reveal z nowego albumu spokojnie można postawić na tej samej półce.

Poza tym The Spin to fantastycznie napisane, proste piosenki. Mamy tutaj jasno zarysowane zwrotki i refreny – ta muzyka jest wręcz przewidywalna, ale to działa samo w sobie. Żeby jednak nie iść w zbytnie skojarzenia z popem, schematyczność zaburzają elementy, takie jak zmiany tempa w drugiej połowie At Races, czy fortepianowa pierwsza część Immolation (jak bardzo można zbliżyć się do Lany Del Rey, jednocześnie będąc od niej tak daleko?). Sporo dzieje się także w tych nieco głębszych warstwach instrumentów, którym trzeba się nieco przysłuchać.

Już dwa razy przytoczyłem tytuł At Races. Teraz to już trzeci, ale tym razem nie z powodów muzycznych. Jeśli lubicie teledyski, które oddają charakter dźwięków, to obejrzyjcie koniecznie obraz do tego właśnie utworu. Messa silnie inspiruje się latami 70. (przytoczona akapit wyżej Lana to nie przypadek), zarazem nie naśladując zupełnie nikogo. Pokonująca kilometry na motocyklu Sara, w połączeniu z rozkładaniem toru wyścigowego przez mężczyznę, daje kapitalny efekt.

Nie dajcie sobie wmówić, że Messa to tylko ładne piosenki. To wyjątkowy zespół, który da się w przyjemny sposób odkrywać, do czego zachęcam.Czy The Spin stanie się dla mnie tak długowieczny, jak jej poprzedniczka? To się okaże, spytajcie mnie za dwa lata. Na razie jestem bezkrytyczny.

Małgorzata Chabowska:

The Spin to płyta o powielających się cyklach, które nieustannie się powtarzają. O emocjach, które wirują w kole, z którego nie można się wydostać. W tej spirali znajdują się przeświadczenia, które każdy człowiek przewlekle obraca w swojej głowie – presja otoczenia, czy poczucie wyalienowania. Album odsłania nieuchronności pewnych duchowych doświadczeń, a przy tym robi to w sposób doskonały.

doskonałość widzę w każdym aspekcie wydania płyty – od aranżacji muzycznej, warstwy lirycznej, aż po opakowanie wizualne. Jest to bardzo monumentalne stwierdzenie, natomiast w mojej opinii jak najbardziej prawidłowe. Album jest do przesytu dopracowany, a każdy element składający się na odbiór The Spin – zmyślnie zestawiony i spójny.

Pierwszą przemyślaną częścią The Spin są teksty utworów. Przy wstępnym odbiorze są one lekkie, przystępne i dobrze wkomponowane w linię melodyczną. Jednak przy bliższej percepcji, można wyszukać świetnie wykreowane zależności. Na przykład w The Dress Messa wprowadziła liniową narrację, która z biegiem utworu dąży do coraz większego ekstremum – zaczynając od wersu Don’t even know myself anymore, kończąc na słowach Don’t even cope with myself anymore. A, że wszystko, co na The Spin jest powtarzającym się cyklem, to i to ekstremum powtarza się nieustannie. Od kryzysu tożsamości po skrajną autoalienację – i tak naprzemiennie.

Choć płyta nawiązuje do powielającej się spirali, to sam album muzycznie jest zgoła zupełnie nieprzewidywalny i niestały. Posiada wiele inności, połączeń gatunkowych, które sprawiają, że The Spin jest niezmiernie intrygującą płytą. Wprawdzie Messa porusza się głównie w obrębie doom metalu i ambientu, ale chętnie wzbogaca swoje brzmienie o eklektyczne wpływy z różnych stylistyk. W Reveal znajdziemy bluesowy wstęp przechodzący gwałtownie do aktu perkusji, a w The Dress noir’ową, jazzową aurę stworzoną przez wprowadzenie trąbki (gościnny udział Michele Tedesco). Wraz z ostatnim utworem Thicker Blood dostajemy także sludge’ową brutalność, czyli znakomity growl kończący (czyżby?) Obrót. Wszystkie te detale sprawiają, że album nie jest zachowawczy, nie przytłacza i potrafi niejednokrotnie oszołomić odbiorcę podczas odsłuchu.

Poza samą muzyczną kreacją albumu Messa stworzyła także teledyski do utworów Fire on the Roof, At Races i The Dress. Poruszam tę niemuzyczną kwestię, ponieważ uważam, że wymienione wideoklipy są zdecydowanie warte zobaczenia. Nie tylko ze względu na warstwę estetyczną (świetnie wyreżyserowaną, metaforyczną), ale zwłaszcza dla ujętych w nich monologów. Pojawiają się one na zakończeniu każdego utworu. Są nimi intymne słowa, a wręcz poematy od Sary Bianchin, która aluzyjnie snuje swoje przemyślenia o naturze pewnych zjawisk. Mówi o pożądaniu, zagubieniu i tłumaczy, czym dla niej jest tytułowy Obrót.

Nie ukrywam, że The Spin był moim pierwszym zetknięciem się z twórczością Messy. Wcześniej nie pochyliłam się wnikliwie nad dorobkiem włoskiego projektu i z pewnością się to zmieni. Najnowszy album zupełnie mnie pochłonął, urzekł i wrzucił do spirali, z której nie chcę tak szybko się wydostać. A może po prostu nie mogę?