Ostatni taniec ponuraków? Post Mortem Fest #18
Kilkanaście dni przed zamknięciem (oby tymczasowym…) toruńskiego klubu NRD, fani ciężkiej i nacechowanej negatywnie muzyki otrzymali okazję, by pożegnać się z tym miejscem. Osiemnasta edycja Post Mortem, imprezy, która w ciągu dziesięciu lat ugruntowała się w koncertowym kalendarzu, poszła jeszcze dalej. Pojawił się australijski zespół Austere, postrzegany przez wielu jako legenda depressive black metalu. Skład uzupełniły rodzime Uulliata Digir i Defying, a także Francuzi z Lunar Tombfields.
Sold-out w NRD oznacza jedno – ciasnotę. Podczas koncertów na osiemnastej edycji sala wypchana była po brzegi, a sporo osób spędzało czas na zewnątrz, skupiając się na rozmowach. Aspekt towarzyski i swobodna atmosfera zawsze były nieodzownymi elementami Post Mortem. Znaczna część ludzi nie musiała znać grających na danej edycji wykonawców, by zaufać Piotrowi ‘Cichemu’ Cichockiemu, który odpowiada za całe przedsięwzięcie. Muszę przyznać, że choć mniejsza liczba sprzedanych biletów miałaby negatywne konsekwencje dla organizatora, to sami uczestnicy znajdujący się w środku raczej by na tym zyskali.
Piszę te słowa oczywiście jako ktoś, kto regularnie pojawia się na kolejnych odsłonach (udało mi się nie odpuścić żadnej edycji od 11.!!) z ogromną przyjemnością. ‘Cichy’ stworzył cykl, który od zawsze robił wedle własnych upodobań i przede wszystkim tak, by samemu czerpać z Post Mortem przyjemność. Sam bardzo lubi zespoły, które zaprasza, co pokazuje, pojawiając się pod sceną podczas każdego występu. Kilka koncertów (w szczególności Fleshworld, Entropia i 71TONMAN) pozostawiło trwałe i jednoznacznie pozytywne wspomnienia. To inicjatywa, którą należy wspierać, choć zważywszy na frekwencję podczas ostatniej odsłony, nie muszę nikomu o tym mówić.
Co stanie się z Post Mortem w obliczu kończenia działalności NRD? Piotr mówi, że sytuacja na ten moment nie jest pewna. Nie wiadomo także, gdzie odbędzie się kolejna edycja. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki i wspominać poprzednie edycje. A jak było podczas osiemnastej?
Uulliata Digir
Pierwszy i jedyny zespół, z którego dorobkiem zapoznałem się przed koncertem. Wydany w tym roku debiutancki album Uuliata Digir dał znać, że nie należało spóźnić się na pierwszy zespół. Wszystko okazało się prawdą – osoby, którym nie udało się dotrzeć, mają czego żałować. Uulliata Digir na żywo jeszcze lepiej oddają charakter swojej twórczości. Dla tych, którzy nie znają muzyki Poznaniaków – to trochę tak, jakby do skomplikowanych struktur utworów à la Imperial Triumphant dorzucić psychodeliczny klimat Oranssi Pazuzu i przyprawić to białym, folkowym zaśpiewem.
Choć ten ostatni element czasem nie działał najlepiej (jakby wokalistce czasem kończyło się powietrze), a brzmienie mogłoby być bardziej selektywne, to był to koncert, który z marszu dołączył do grona moich postmortemowych faworytów. U muzyków widać było autentyczne emocje i pełne zatracenie się w przekazie. Jakim przekazie? Nie wiem, bo język, który wychodził z mikrofonów, był mi nieznany. Aż strach pomyśleć, co będą w stanie robić na scenie, gdy nie będą musieli przejmować się kwestiami technicznymi. Wspieram i polecam z całego serduszka.

Defying
Ciężko było się otrząsnąć po strzale pierwszego zespołu. Czas zbierania szczęki z podłogi przypadł na moment, gdy na scenie prezentowali się Defying. Widać było, jak bardzo doświadczony jest to zespół, czy to w zgraniu, czy w ekspresji scenicznych emocji. Olsztynianie nie byli jednak w stanie zatrzymać mnie pod sceną na dłużej. Czekałem na następnych dwóch wykonawców, którzy mieli jeszcze stanąć na deskach NRD.

Lunar Tombfields
Francuzi rozpoczęli z dużym opóźnieniem (dlaczego dwa ostatnie zespoły nie chciały zrobić soundchecków wcześniej?), ale nie była to zbytnia przeszkoda dla ludzi pod sceną. Kiedy podczas próby przed koncertem gitarzysta sprawdzał odsłuchy, publika zaczęła klaskać. Ktoś powie, że to raczej głupie, ale wolę takie nastawienie publiczności, niż kompletną i niezręczną ciszę.
Lunar Tombfields zaprezentowali melodyjny, klasyczny (choć brzmiący zdecydowanie współcześnie) black metal, który za sprawą szybkich temp, gnał na zatracenie. Nie było w tym nadęcia, dominował raczej niezbyt blackmetalowy luz. Muzycy angażowali się w interakcje z publicznością, ale na szczęście nie zbliżając się do granicy żenady. Kto pamięta toruński koncert Kurgaall z zeszłego roku, ten wie, o czym mówię… Tutaj wrażenia zdecydowanie pozytywne.
Zobacz też: Esencja wędrówki. Wywiad z DOOL

Austere
Niemało osób czekało na ten koncert Austere. Po reakcjach widać było, że Australijczycy dostarczyli to, czego się po nich spodziewano. Zapętlone, trwające po kilka minut motywy, trzy wokale, z czego każdy bardziej rozedrgany od drugiego. Jednym słowem – esencja depresyjnego blacku. Słuchanie takiej muzyki, kiedy nie jest się wielkim fanem gatunku, jednocześnie będąc już zmęczonym, doprowadziło mnie jednak do poczucia nudy.

Kolejna, choć kto wie, czy nie najważniejsza edycja Post Mortem Fest przeszła do historii. Ponownie zgromadziła ona nie tylko toruńskie grono, ale także ludzi z innych części Polski. Oby nie było to ostatnie spotkanie cyklu. Jesteśmy już po śmierci, więc co będzie po po śmierci?