Rzecz o Affliction XXIX II MXMVI. Rozmowa z Blindead 23

W tym roku obchodzimy 15-lecie wydania jednego z największych krążków w polskiej muzyce. Affliction Blindead był dla mnie bardzo ważnym albumem w okresie budowania metalowej tożsamości. Możliwość porozmawiania o nim z Mateuszem (gitara) i Patrykiem (wokal) była dla mnie zaszczytem. Poruszyliśmy też tematy bieżące, związane z nowym zespołem, jakim jest Blindead 23, weszliśmy w kwestie social mediów oraz tego, czym jest sukces.

To miała być znacznie krótsza rozmowa…

Zacznijmy od tego, co działo się kiedyś. W 2010 roku, kiedy ukazywała się, Affliction, miałem 9 lat. Opowiedzcie wnusiowi, jak było te 15 lat temu – w jaki sposób ta płyta została przyjęta? Czy to był moment, w którym wy jako zespół się mocno zmieniliście?

Patryk: Pamiętam, że płyta była odebrana bardzo dobrze. Graliśmy premierowy koncert w Warszawie, w klubie Palladium, jako support dla zespołu Ulver. Przyjęcie płyty było rekordowe, odzwierciedlone wysoką sprzedażą merchu po koncercie. To było dla nas naprawdę duże wydarzenie. Poczuliśmy, że zespół zrobił krok dalej, gdzieś w kierunku, w którym nie było już zabawy. Zresztą do dziś wiemy, że ta płyta dla wielu osób jest ważna, albo najważniejsza w całej dyskografii naszego zespołu. Miałem wrażenie, że tworzymy coś bogatego, z racji okładki, gościnnych występów muzyków, opowiadania Piotra Kofty, jednego tekstu mojego przyjaciela Jakuba Demiańczuka i innych osób.

Mateusz: Wtedy pierwszy raz w pełni rozwinęliśmy skrzydła. Doprowadziło do tego sporo lat intensywnej pracy i grania po różnych polskich i europejskich piwnicach. Bezpośrednim przełomem, który doprowadził do całego zamieszania i tego, jak Affliction wyszło generalnie, był kop, jaki dostaliśmy, grając przy okazji premiery Autoscopii z zespołem Neurosis w Stodole. Dostaliśmy dużą szansę. Zaprosili nas na ten koncert i udało nam się zrobić premierę tej płyty. Wydaje mi się, że wtedy tak naprawdę uwierzyliśmy, że robimy coś ważnego dla nas i też dla ludzi. Pojawił się też nowy człowiek w zespole, Bartosz Hervy, który poszerzył całe spektrum dźwiękowego świata o elektronikę i dodał więcej eksperymentów. Później było wydanie minialbumu Impulse, na którym zaczęliśmy driftować w inne strony. Affliction powstało tak naprawdę na hype’ie zbudowanym po wydaniu tych płyt i po przyjęciu, jakie fani nam zgotowali. Postanowiliśmy rozwinąć taką potrzebę robienia czegoś większego w sensie formy – to nie jest tylko płyta z piosenkami, ale opowiadamy tutaj jakąś historię. Wyszły nasze fascynacje albumami koncepcyjnymi, czy to od Pink Floyd, czy Queensrÿche. Operation Mindcrime to była chyba pierwsza koncepcyjna płyta gitarowa, którą usłyszałem jako dzieciak. Właśnie przy Affliction postanowiliśmy pójść w stronę takiego storytellingu.

Patryk: No i doszły do tego wizualizacje, prawie film zrobiony przez Romana Przylipiaka. Do tego kilkudziesięciominutowego klipu mieliśmy okazję grać muzykę na żywo, w Polsce i za granicą, na przykład w kinie Muranów w Warszawie.

A na czym polegała wasza współpraca z Tides from Nebula?

Patryk: Graliśmy troszeczkę koncertów wspólnie. Współpraca była z racji Off Festivalu, gdzie zagraliśmy wspólny set. Przygotowaliśmy miks utworów, trochę naszych, trochę ich. Był też jeden połączony.

Mateusz: Zaprzyjaźniliśmy się z Tidesami przy okazji Asymmetry Festivalu. Na którejś edycji byłem w jury, między innymi z Jarkiem Szubrychtem. Był konkurs, na którym występowali właśnie Tides from Nebula i jurorzy jednogłośnie postawili na nich. Wtedy się z nimi poznałem, co zaowocowało wspólną trasą, na którą ich zaprosiliśmy przy okazji wydania Impulse. Rozmawialiśmy o pomysłach eksperymentowania w dwa zespoły. Wiadomo – w normalnych warunkach jest to trudne do zrealizowania. Nie pamiętam teraz, kto to zaproponował. Wydaje mi się, że to Off Festival oraz Tomek Jurek, który był związany z Asymmetry, rzucili temat Rojkowi. Dostaliśmy propozycję zrobienia takiego jednorazowego projektu na żywo. Graliśmy, z tego co pamiętam, dwa utwory Tidesów i dwa utwory Blindead. Skomponowaliśmy też wspólnie podczas prób instrumentalny, spontaniczny utwór. Ten czas bardzo pozytywnie zapisał się w mojej pamięci, a sam koncert był największym, jaki zagraliśmy do tej pory.

Jest jeszcze jedna rzecz z tamtych czasów, która mnie zafascynowała współcześnie – występ u Kuby Wojewódzkiego. Dużo komentarzy się pojawiło z zarzutami, że to był playback. Był?

Patryk: Tak. W TVN nie było takiej możliwości, żeby grać na żywo. Zresztą program też nie był live, tylko nagrywany. Nie oglądam telewizji od lat, ale w takich programach nikt nie zaryzykuje, żeby zespół grał na żywo. Jeszcze komuś przyjdzie do głowy, żeby coś przemycić, albo coś się zepsuje.

Mateusz: Wydaje mi się, że aktualnie jest to łatwiejsze do zrealizowania. Ja też nie oglądam telewizji, ale kojarzę, że teraz jest więcej takich występów na żywo. Ten program był specyficzny i mieliśmy dylemat, jak pojawiła się ta propozycja.

Patryk: Załatwił nam to Adam (‘Nergal’ Darski, przyp. red.), on był wtedy gościem.

Mateusz: Zadaliśmy sobie pytanie, czy tak naprawdę nam to zaszkodzi, czy mamy z tym aż tak duży problem. Stwierdziliśmy jednogłośnie, że dla dobra promocji płyty Affliction (wtedy podpisaliśmy kontrakt z Mystic), weźmiemy udział w programie. Z taką muzyką, którą gramy, dosyć ciężko jest pojawić się w takich mediach. Jakiś czas temu sobie to odświeżyłem i zobaczyłem… Dziwnie się na to patrzyło. Z drugiej strony dużo nam to dało i zauważyła nas szersza publiczność. Zaowocowało to większą frekwencją na koncertach. Obejrzało to kilka milionów ludzi i jakiś procent może załapał. Generalnie dobrze nam to zrobiło, więc myślę, że przypału nie było.

Przy okazji ostatniej trasy koncertowej graliście Affliction w całości, a kilka utworów z niej na festiwalu Summer Dying Loud w 2023 roku. Czy wracacie sobie czasem do Affliction, żeby tej płyty posłuchać? A jeżeli tak, czy przy obcowaniu z tymi utworami wracają te emocje, które właśnie towarzyszyły wam 15 lat temu?

Patryk: Nie pamiętam, żebym włączył tę płytę, jadąc do pracy czy w domu. Natomiast na pewno na przestrzeni tych kilkunastu lat oglądałem wersje z YouTube’a. Nie jest to cała płyta, tylko wybrane fragmenty, ale nie zapomniałem zupełnie o tym albumie i o tych utworach.
A emocje teraz, grając tę płytę? Ten album jest tak specyficzny, że nawet jeżeli wyciągamy z niego choćby jeden utwór, to zawsze uderza. Ta płyta jest mocna dla każdego z nas. Pewnie w przyszłości też sięgniemy po jakąś piosenkę, grając na koncercie czy festiwalu. Natomiast chcemy grać nowy materiał, bo to kolejny rozdział zespołu o podobnej nazwie.

Mateusz: Miałem troszkę inaczej, ze względu na to, że dosyć intensywnie promowaliśmy Affliction. Jak pracuję nad płytą na każdym etapie jej tworzenia, to jestem strasznie wkręcony i nie słucham nic innego. Wchodzę w to na 100%. W momencie, kiedy album się pojawia, zaczynamy grać koncerty, to zazwyczaj już nie słucham tego, co nagraliśmy, bo mam przesyt i skupiam się na graniu na żywo. W tym przypadku zaraz po wydaniu płyty graliśmy koncerty i przez wiele lat gdzieś się to ciągnęło. Na każdym koncercie do rozpadu starego składu zespołu pojawiały się te utwory. Pamiętam, że w 2020, ktoś mi przypomniał, że jest dziesięciolecie Affliction. To był taki pierwszy moment, kiedy włączyłem sobie całą płytę od początku do końca. Było to po paru latach niegrania intensywnych koncertów i tych kawałków, więc było to specyficzne doświadczenie. Wtedy też uśmiechnąłem się wewnętrznie do siebie i przyznałem, że rzeczywiście jest to coś dobrego.
Od tego czasu do niej nie wracałem, do chwili, kiedy podjęliśmy decyzję zrobienia reedycji na piętnastolecie. Zrobiliśmy nowe wydanie, z racji, że Affliction się wyprzedała i nigdy nie była na winylu. Rozmawialiśmy z Michałem Wardzałą z Mystic Production o wznowieniu i padło pytanie, czy nowy zespół, Blindead 23, jest za tym, żeby celebrację tego piętnastolecia zorganizować. Po rozmowach z Patrykiem doszliśmy do wniosku, że to fajny pomysł, bo mamy skład, który zdecydowanie jest w stanie zagrać tę płytę na najwyższym poziomie. Podczas tych koncertów graliśmy w pierwszej kolejności cały minialbum Vanishing, który wydaliśmy we wrześniu. Druga część była hołdem dla płyty Affliction i rzeczywiście okazało się, że ten album jest ponadczasowy.

Patryk: Też odczułem, że ten materiał nie jest jakoś osłuchany. Nie jest tak, że zespół gra odgrzewane kotlety, stare hity, które leciały w radiu ileś lat temu i wszyscy są już znudzeni. Ten zespół i ta płyta mimo popularności to nie jest pokrój na przykład Sylwestra z Jedynką. Te utwory nigdy nie były ultrahitami, które mogły osłuchać się w radiu, bo ktoś je wałkował przez długi czas.

Mateusz: Poza tym jest też element tego, o czym mówiłeś – sporo ludzi było za młodych w momencie, kiedy ta płyta wyszła i graliśmy koncerty ją promujące. Wydaje mi się, że przez to tak dobrze wyszła frekwencja na koncertach z Obscure Sphinx, choć oczywiście to też ze względu na ich powrót. Pomysł i realizacja wspólnej trasy to był strzał w dziesiątkę. Widziałem dużo ludzi, którzy nigdy nie mieli możliwości zobaczyć Blindead w tamtych czasach i usłyszeć tej płyty.

Affliction nie została odegrana jeden do jeden. Były różnice jeżeli chodzi o tonację. Dlaczego tutaj zdecydowaliście się na te zmiany?

Mateusz: Tutaj zaważył element czysto techniczny, produkcyjny. Nowy materiał Blindead 23 jest skomponowany i nagrany pół tonu niżej. Padł taki pomysł, żeby sprawdzić, jak Affliction brzmi te pół tonu w dół. Spodobało nam się, nie odczuliśmy jakiejś ogromnej różnicy. Zobaczyliśmy też, że jest to jednocześnie bardziej spójne z dzisiejszym obliczem naszego nowego etapu.

Patryk: Chcieliśmy też uniknąć zamieszania ze zmianą instrumentów. To, że usłyszałeś te pół tonu niżej, to szacun. Wydaje mi się, że większość osób, która nie zna tej płyty na pamięć, tego nie zarejestrowała, bo jest to malutki skok. Mnie też niżej wygodniej się śpiewa. Nie ma nic gorszego niż ciśnięcie na siłę, więc jeżeli mogę zaśpiewać naturalnie, to czemu z tego nie korzystać.

Affliction jest szerszym dziełem. Wykracza poza samą płytę i to nie tylko koncept album. Całość opowiada historię dziewczyny w spektrum autyzmu. Czy obserwujecie zmianę w dyskursie publicznym, w tym, jak o autyzmie się rozmawia? Wydaje mi się, że 15 lat temu mówilibyśmy, że dziewczyna „ma autyzm”.

Patryk: Tak, to się zmieniło. Ja zetknąłem się z tym tematem parę razy po wydaniu płyty. Kilka lat temu Romek, twórca filmu My Little Bess, został zaproszony do małego kina w Olsztynie i zabrał mnie ze sobą. Miała odbyć się tam projekcja wymienionego filmu, w którym pojawia się też nasza muzyka. Oprócz samej projekcji była rozmowa z twórcami filmu i muzyki. To był moment, gdzie się zetknąłem z tym tematem mocniej. Przyszło tam całkiem sporo osób i było to dla mnie dosyć stresujące. Muszę się przyznać – nie jestem autorytetem, nie czytałem książek ani innych poważnych rzeczy na temat autyzmu. Musiałem coś na ten temat powiedzieć i mam nadzieję, że nie wyszedłem tam na kogoś zupełnie niekompetentnego. Cały pomysł na to, aby bohaterkę umiejscowić w takim ani innym świecie, z taką przypadłością, nie powstał na początku pracy. Koncept był zupełnie inny. Pamiętam, że chciałem zrobić trzynaście lat z życia jakiejś osoby, która rodzi się i umiera w sposób tragiczny, czyli popełnia samobójstwo. Dopiero tworząc sobie mapę historii, scenariusz, pojawił się temat autyzmu. Nie chciałbym tego brzydko nazwać i żeby to zabrzmiało głupio, ale to była taka „wisienka na torcie”. Naprawdę nie wiedziałem, z czym się mierzę. Później zaczęliśmy dostawać sygnały od osób, które są bliżej tego tematu, na przykład mają dziecko lub kogoś w rodzinie ze spektrum. W pewnym momencie poczułem się dziwnie i trochę mnie to przerosło. Więc zupełnie szczerze po raz kolejny – nie jestem do końca kompetentny w tym temacie. Parę rzeczy oczywiście doczytałem i orientuję się mniej więcej, na czym to polega. Tekst i historia na Affliction to nie jest jednak studium autyzmu. Jest to historia osoby, która się boryka między innymi z tym problemem. Na albumie jest też ważna kwestia związana z jej rodzicami, dorastaniem, walką z emocjami. Autyzm się tam pojawia, ale nie jest to płyta o autyzmie. Myślę, że teraz jestem jakoś usprawiedliwiony.

Mateusz: Ja pamiętam, że mnie to zainteresowało, choć może nie wsiąkłem w ten temat na 100%. Zaciekawiło mnie to już od strony niezwiązanej z płytą. Zawsze interesowałem się psychologią i poszerzyło to moje horyzonty, jeżeli chodzi o wiedzę. Dowiedziałem się też, że ta płyta spowodowała, że niektórzy ludzie, których znam, odsłaniali się i zaczynali otwarcie mówić o tym, że są w spektrum autyzmu. To nie jest widoczne zawsze, zależy to od wielu rzeczy. Dlatego tak się to określa – spektrum. Są przypadki, gdzie naprawdę nie można się skomunikować z osobą, która się z tym zmaga, a są też ludzie, którzy funkcjonują na co dzień normalnie i przejawia się to w trochę inny sposób.

Patryk: Przez długi czas ludzie kojarzyli autyzm z Rain Manem albo tego typu mocno stereotypowymi filmami, które pokazują zachowanie ludzi dotkniętych autyzmem. Więc faktycznie to się mocno pozmieniało i też dowiedziałem się od znajomych, że są dotknięci spektrum autyzmu. Rozumienie tego problemu jest już inne, niż te 15 lat temu. Jeżeli z naszą muzyką i tematem, chociaż w kilku procentach pomogliśmy zrozumieć czy zainteresować ludzi tym problemem, to super. Jestem mega szczęśliwy i dumny z nas, że zrobiliśmy w tym kierunku coś dobrego.

Mówicie o kontaktach z odbiorcami i tym, że w jakimś sensie wasza muzyka mogła się przyczynić do czegoś pozytywnego. Czy było kiedyś tak, że przyszedł do was fan, któremu wprost wasza muzyka pomogła w życiu?

Mateusz: Tak. To zjawisko powstało właśnie gdzieś w okolicach Affliction i najpierw było to dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem. Sytuacja, kiedy ktoś przychodzi po koncercie, albo pisze wiadomość. Opowiada o tym, jak moja, nasza muzyka na niego wpłynęła, albo pomogła uporać się z jego bardzo trudnym etapem w życiu. Jeżeli istnieje coś takiego jak sukces, to jest to właśnie to, a nie ile ludzi przychodzi na koncerty, ile płyt się sprzedaje i tak dalej. To w ogóle bardzo intymne, że twoja rzecz rezonuje z kimś, kogo nigdy się nie spotkało, jest to jedyne połączenie pomiędzy tobą a tą osobą. Jest to bardzo osobiste, ponieważ nie myślimy o tym w trakcie. Nie jest to intencjonalne, żeby taki efekt uzyskać. Więc jak dostaję z powrotem taką energię od kogoś, to jest to dla mnie mega wzruszające oraz podbudowujące. Jednak nie tylko mi to pomaga.

Patryk: Ja i Mateusz też będąc w sytuacjach ciężkich w życiu, tak samo pomagamy sobie, słuchając muzyki. Swojej to może niekoniecznie, ale innych zespołów. Muzyka działa cuda na różnych poziomach.

Mateusz: Nie musimy szukać daleko, na przykład wczoraj Patryk przypomniał mi płytę, której słuchaliśmy 17 lat temu, jak wyszła. Okazało się, że teraz ta płyta była mi mega potrzebna, dała super pozytywnego kopa. Jest to Dismember Dismember z 2008 roku. Dosłownie wczoraj słuchaliśmy razem tej płyty na odległość. Jest to zupełnie inny ładunek emocjonalny, porównując z naszą muzyką, ale potrzebowałem w tym momencie takiego gruzu. Aktualnie Dismember jest mi bardzo potrzebny.

Patryk: Oczywiście nie będziemy do nich pisać, ani dzwonić, że „dziękujemy wam chłopcy”, nie ten level znajomości, ale gdybyśmy się z nimi znali…

Blindead 23 to nowy zespół… ale jednocześnie nie jest to nowy zespół, bo został utworzony na solidnej podstawie Blindead. Czy czujecie się w pewnym sensie debiutantami?

Patryk: Nawiążę do czegoś, co mnie zawsze bawi – jak graliśmy koncerty w styczniu, czy jak ukazała się płyta Vanishing, to mówiłem, że „no, jak na debiut to całkiem spoko”. Natomiast trudno, żebyśmy tak się czuli. Nawet powiem ci, że gdybyśmy założyli sobie jeszcze jeden zespół, którego nazwa nie miałaby nic wspólnego z żadnym innym zespołem, to też ciężko by mówić, że jesteśmy debiutantami. Mówi się, że nagraliśmy debiutancki album, bo jest to płyta nowego zespołu, ale dla mnie debiut to są zawsze pierwsze płyty ludzi, którzy zaczynają przygodę z muzyką.

Tylko że elementy tego debiutanctwa są, chociażby budowanie całkowicie od nowa social mediów. Jesteście tym troszeczkę zmęczeni?

Patryk: Nie, dla mnie jest to budujące. Facebook przez ostatnie kilka lat zrobił się dla mnie troszeczkę odpychający przez pewne rzeczy. Natomiast Instagram lubimy i widzę, że jak wrzucimy wspólny post, coś się tam dzieje – jest to strasznie fajne. Mam takie wrażenie, że czasami jest nawet trudniej, mając już jakiś poziom, żeby ludzi zachęcić.

Mateusz: Wydaje mi się, Patryk, że teraz stoi za tym zupełnie inna energia.

Patryk: Mnie właśnie tak to nakręca i cały czas mam wrażenie, że możemy więcej. To jest dopiero początek przygody z budowaniem social mediów. Kto wie, co będzie za dwa czy trzy lata, jak bardzo będziemy zadowoleni z naszych działań. Jestem bardzo ciekawy, czy to zostanie tylko i wyłącznie w kręgu trzech głównych platform, czyli Facebooka, Instagrama oraz starego Twittera. Nie ma sensu, żebyśmy robili coś na TikToku. Ta platforma kojarzy mi się z jakimiś krótkimi głupimi rzeczami. My rozmawiamy już około godziny, gęby nam się nie zamykają, więc jesteśmy za starzy na TikToka.

Mateusz: To jest bardzo ważne, że modyfikując nazwę zespołu i zaczynając od zera na social mediach, odcięliśmy się od tego co było kiedyś. Od tego, jak działał poprzedni zespół, jakie były relacje, procesy decyzyjne i tak dalej. Działamy w tej chwili troszkę bardziej świadomie, nie kreujemy siebie i nie tworzymy jakiejś mrocznej otoczki. Kiedy udzielaliśmy wywiadów z Patrykiem przed 2015 rokiem, to nie były one takie jak teraz. Aż takie luźne, szczere i naturalne. Teraz budujemy to na innych zasadach. Dogadaliśmy się, że będziemy to robić w zgodzie ze sobą i przede wszystkim w dobrej atmosferze. W szczerej, bezkonfliktowej i bezstresowej formule.

Blindead 23 [fot. Marie Idlin]

Budowanie tego zespołu w waszym przypadku polega też na tym, że jesteście w trójkę. Dziś nie ma z nami Pawła ‘Pavulona’ Jaroszewicza, jest na trasie w USA. Paweł gra w bardzo wielu zespołach i jest bardzo zapracowany. Czy sytuacja, w której waszego perkusisty de facto nie ma wiele w Polsce i ma mało czasu na wasz zespół, was nie ogranicza?

Mateusz: Nie, ponieważ ten zespół funkcjonuje zupełnie inaczej. Jednym z naszych bazowych założeń było to, że jesteśmy już doświadczonymi muzykami i nie potrzebujemy czegoś takiego, jak regularne próby w sali dwa-trzy razy w tygodniu. Spotykamy się na kreatywny czas wtedy, kiedy wszyscy nim dysponujemy, mamy jakiś pomysł, lub przygotowujemy się do koncertów.

Patryk: Tak, próby są w momencie, kiedy faktycznie mamy zagrać koncert czy festiwal. Jest to naturalne. Przed zagraniem koncertu lub kilku, trzeba się spotkać, żeby sobie wszystko ustawić. Nie robimy już nowych utworów, tworząc je na próbach. Jeżeli już się spotykamy, to zaraz przed nagraniem, lub mamy kreatywne spotkania tak jak przy okazji Vanishing. W tym przypadku widzieliśmy się w Olsztynie u naszego znajomego, gdzie mogliśmy pewne rzeczy sobie próbować. Tylko w tym przypadku było tak, że każdy z nas już coś przyniósł. Mateusz zrobił bardzo dużą część materiału, ja miałem coś przygotowane, ale też oczywiście nie na 100%.

Mateusz: Paweł pojawia się, gdy pomiędzy całym swoim chaosem i graniem w innych zespołach, znajdzie dziury w czasie i jest na miejscu. Przy okazji Vanishing była taka sytuacja, że postanowiliśmy zrobić spontanicznie materiał, który ukaże się przed całą nagraną wcześniej płytą. Znaleźliśmy z Pawłem w kalendarzu okres, w którym był dostępny i zaczęliśmy od tego, że spotkaliśmy się w dwójkę u naszego znajomego Andrzeja Choromańskiego z Atrocious Filth. Andrzej ma w domu warunki może nie studyjne, ale posiada miejsce do kreatywnej pracy i był tak miły, żeby nas ugościć i dać nam przestrzeń na cztery dni. Ta kreatywna burza mózgów zbudowała bryłę, która już w dziewięćdziesięciu procentach znalazła się na Vanishing. To był moment, w którym utwierdziłem się w tym, że sposób działania, który sobie ustaliliśmy, jest idealny. Nie męczymy się, a jednocześnie kreatywność jest na 200%. Gdy się umawiamy i zaczynamy tworzyć, mamy możliwość pracy bez życia codziennego. Jest to bardzo ważny element, gdy nie musimy odprowadzić dzieciaka do przedszkola pomiędzy komponowaniem utworu Void.

Patryk: Do tego dochodzi jeszcze sytuacja, że Paweł jest tak dobry jeżeli chodzi o granie na wielu instrumentach, że nie trzeba z niego nic wyciągać. Jak powiesz, jak ma być, tak on zagra. Oczywiście to nie jest tak, że mu układamy perkusję, nie o to chodzi, zwyczajnie jest tak przerażająco uzdolniony.

Mateusz: Czasami Paweł układa mi gitarę, a niekiedy ja jemu perkusję. Co prawda na bębnach nie potrafię grać, ale mam w sobie jakiegoś takiego naturalnego perkusistę i za pomocą dzisiejszych narzędzi wirtualnych, jestem w stanie ułożyć bazowy pomysł rytmiczny. Właśnie przy okazji Vanishing tak było. Ja miałem pomysł na perkusję, a Paweł łapał za gitarę. Jest to strasznie fajne, że nie ograniczamy się do jednego instrumentu, tylko mamy otwarte głowy.
Nie myślimy o tym, że teraz Paweł nie ma dla nas czasu, bo jest w trasie. Jest zawodowym muzykiem i bardzo dużo gra, chociażby ze względu na to, że musi zarabiać pieniądze, a jednocześnie jest to dla niego naturalne. Ten człowiek nie potrafi siedzieć na dupie i czekać, aż przyjdzie inspiracja i wena. Cały czas musi, czy to z nami robić muzę, czy grać blasty z Rune Blasphemerem z Vltimas.

Patryk: Albo nabożeństwa z Patriarkh. Pracuje jako zawodowy muzyk, ale widać u niego pasję i wielką miłość do muzyki. Jak nie ma ochoty wymyślać sobie nowej perkusji, to bierze gitarę i robi na niej utwory do swojego zespołu albo do nas.

Mateusz: Nie wiem, czy to były próby przed nagraniem, czy przed koncertami – za długo rozkminialiśmy dla niego jakiś aranżacyjny patent. Paweł nie miał na to czasu, więc wyszedł na fajkę i pracował nad utworem do swojego zespołu. Rozmawiał przez telefon ze swoim gitarzystą czy wokalistą, dopóki nie zawołaliśmy, „chodź tu, gramy teraz My New Playground”. Teraz jak mówimy do niego „chodź zagramy My New Playground”, to wie, co zrobić.

Byłem kiedyś na koncercie trasy czterech zespołów – Godslut, Redemptor, Shodan i Antigama. Gość zagrał trzy koncerty tego samego wieczoru, a to była cała trasa.

Patryk: Dobry kucharz w restauracji też nie robi jednego dania, tylko kilka.

Mateusz: Ale to jest rzeczywiście szaleństwo. On potrafi grać europejską trasę, z Patriarkhem i z Vltimas. I to było nie pięć koncertów, tylko trzydzieści. Paweł nie jest typem gościa, który chce zagrać koncert i później skatować się wódą czy czymś. On ma zajawkę na zasadzie, żeby grać jak najwięcej, bo później trzeba iść spać.

Patryk: Plusem jest to, że jak gra koncert z jednym zespołem, a później tego samego wieczoru z Patriarkh, to nawet nikt nie zauważy, że to on. Jeszcze jak założy sobie kaptur na twarz, to nawet nie widać, że jest zmęczony.

Wracając jeszcze do tej kwestii związanej z waszym składem. Czy to, że podstawą jest wasza trójka, a reszta to muzycy sesyjni, to rezultat końcowy?

Mateusz: Na dzisiaj jest to najsensowniejsze rozwiązanie. Nie chcemy robić zamieszania. Nasza trójka jest na miejscu i jest zadeklarowana, żeby brać w tym udział na 100%. Wiemy jednak, że w przyszłości taki trzon niekoniecznie zostanie. Są rzeczy, które dzieją się w backgroundzie i są zbyt ruchome, żeby zmienić tę sytuację. Szczególnie gdy Roger Öjersson, już ex-Katatonia, będzie mógł się zadeklarować, by grać z nami koncerty i rozwijać całą formułę. W jego przypadku, ze względów osobistych, nie mogę mówić o wszystkim. Nie było go z nami na koncertach oraz nie zrobił z nami Vanishing, między innymi przez to, że był w trasach z Katatonią. Natomiast stworzyliśmy wspólnie płytę (nagrany, ale dotychczas niewydany materiał Blindead 23, przyp. red.), gdzie Roger jest już jej znaczną częścią. Czy będzie z nami na koncertach? Tego nie wiemy, ponieważ jest to związane z wieloma czynnikami. Wydaje mi się jednak, że potencjalnie to on mógłby się stać tym czwartym w przyszłości. Pracujemy nad różnymi rozwiązaniami i pomysłami, ale na teraz nasza trójka jako trzon, jest najlepszym rozwiązaniem. Po trasie wiemy, że na Mystic Festival będzie z nami Kuba Mańkowski oraz Piotr Rutkowski. Jednocześnie, bardzo mi zależy, żeby grać te koncerty na trzy gitary, ponieważ nasze utwory są skomponowane na trzy wiosła. Trasę zagraliśmy w piątkę, na dwie gitary, bo Roger z powodów zdrowotnych nie był w stanie pojechać z nami. Stało się to kilka dni przed wyjazdem i nie chcieliśmy już szukać zastępstwa.

Patryk: Przez płytę, która mamy nadzieję niedługo się pokaże, oraz przez minialbum, który ukazał się w zeszłym roku, przewinęło się kilka ładnych osób. Czy to Roger, czy też Vini – nasz dobry znajomy, który mieszka w tej chwili w Brazylii. Grał z nami na Summer Dying Loud i nagrywał płytę w Sztokholmie. Do tego Maciek Janas z Kethy, który też był na SDL, ale trasy już nie zagrał, bo z powodów rodzinnych i biznesowych nie było go w kraju. To jak jest teraz, że w pewien sposób w trójkę korzystamy ze znajomych i przyjaciół, na razie się nie zmienia. Jest to dobry sposób, chociażby na to, żeby zrobić sesję zdjęciową. Wyobraź sobie, że mamy do zrobienia sesję, tak jak niedawno na okładkę Noise Magazine. No i jak mielibyśmy ściągnąć tutaj Viniego z Brazylii, żeby zrobił sobie zdjęcie? Jasne, można byłoby go w Photoshopie wkleić…
Tak jak Mateusz powiedział, to najprawdopodobniej będzie się zmieniać, ewoluować i nikt nie mówi, że koniec i już, bo różne rzeczy mogą się przytrafić. Nie wiem, może nie można nas nazywać zespołem, może powinniśmy się nazywać kolektyw czy cholera wie. Może będzie taki moment, że będzie nas dwudziestu trzech (śmiech).

Wracając jeszcze do kwestii Vanishing, pojawił się tam mimo wszystko gość – Cezar z Christ Agony. Jako wielki fan wczesnego wcielenia tego zespołu, zastanawiam się – po pierwsze, jak to się stało, że Cezar znalazł się na Vanishing, a po drugie, jak połączyliście jego postać, znaną z black metalu, z zupełnie odmienną muzyką Blindead 23?

Mateusz: Z Cezarem znam się wiele lat, ale przede wszystkim jako dzieciak byłem fanem Christ Agony. W latach dziewięćdziesiątych, chyba w wieku lat trzynastu, był to jeden z pierwszych black metalowych zespołów, które usłyszałem. Była to płyta Moonlight. Później, gdy się zakumplowaliśmy, okazało się, że Cezar jest fanem Blindead. Jest też człowiekiem bardzo wszechstronnym muzycznie, jeżeli chodzi o to, czego słucha i czym się inspiruje. Już skracając do tego co się wydarzyło – Cezar jest z Warmii i Mazur, gdzie powstawał materiał na Vanishing oraz jest bardzo bliskim przyjacielem Andrzeja, u którego komponowaliśmy ten materiał. No i tak się zdarzyło, że Cezar wpadł do nas w trakcie, gdy z Patrykiem mieliśmy kreatywny weekend.

Patryk: Tak, odwiedził nas i odsłuchał jednej z pierwszych zgrywek, gdzie była już bardzo duża część wokali oraz około 80% wszystkich pomysłów. Pamiętam, że był poruszony i strasznie było mu miło, że mógł usłyszeć nagrania.

Mateusz: Często działam spontanicznie, gdy coś się pojawia podczas pracy nad materiałem. Widząc, że Czarek zareagował wzruszeniem, dosłownie parę minut później w trakcie rozmowy podzieliłem się z nim pomysłem, że super by było, gdyby był częścią albumu. Zareagował bardzo pozytywnie. Później spotkaliśmy się w momencie, w którym już kończyliśmy produkcję Vanishing. Wiedzieliśmy, że jest miejsce, w którym ciekawie by było dodać troszkę inny głos, jakiegoś demona czy ducha. Pojawił się też pomysł cytatu z Nietzsche, który zresztą Cezar w rezultacie wykrzykuje – The snake which cannot cast its skin has to die. Jest to końcowy fragment na tym materiale. Od razu pomyślałem, że to jest wers dla Cezara. Może nie słychać mnie tak bardzo, ale ten fragment wykrzykujemy w duecie. Bardzo się cieszę, że tak wyszło.
Jeżeli chodzi o to nawiązanie do black metalu, to nigdy nie myśleliśmy o tym, żeby tworzyć przez pryzmat gatunków muzycznych. Inspiracje mamy bardzo szerokie i między innymi black metalowe. Co prawda nie wychodziło to na albumach aż tak dosadnie, chociaż jak sobie posłuchasz Niewiosny, to troszkę to słychać. Natomiast blastów dotychczas rytmicznie u nas nie było, a ta końcówka Void rzeczywiście ma ten black metalowy sznyt, melodyjnie też nawiązuje do gatunku. Postać, głos i ekspresja Cezara idealnie zmieściła się w tym, co chcieliśmy tam przekazać.

Wspomnieliście już o tym, że zbliża się długo wyczekiwana pełna płyta, nagrana już jakiś czas temu. Na jakim etapie jest gotowość tego materiału (rozmawialiśmy na przełomie lutego i marca 2025, przyp. red.)?

Patryk: Nie możemy w tej chwili jeszcze niczego powiedzieć na 100%. Nie zapeszając, jest naprawdę bardzo blisko tego, żeby ta płyta ukazała się w tym roku. Materiał jest skończony, więc pozostaje dopiąć wszystkie sprawy związane z tak zwanym biznesem, czyli wydawnictwem, wytwórnią, pieniędzmi i tego typu dziwnymi rzeczami. Uwierz mi, że też przebieramy nóżkami i za każdym razem jak dostajemy choćby strzępki jakichś wiadomości, to strasznie się z tego cieszymy. Nie możemy się doczekać, aby przekazać już taką prawdziwą, pełną, oficjalną wiadomość.

Mateusz: Jest to bardzo specyficzna sytuacja, ponieważ płyta powstała w 2022 roku, a została nagrana rok później. Miała wyjść w 2023, ale już nie rozwijając tematu, nie została wydana. Wciąż myśląc, że się ukaże, zagraliśmy przedpremierowo kilka utworów z niej na Summer Dying Loud, co było takim dosyć mocnym falstartem, ale i ciekawostką dla uczestników. Zazwyczaj było tak, że wydawaliśmy płytę zaraz po sesji nagraniowej, jechaliśmy w trasę i intensywnie ją graliśmy. Później przychodził czas na następny. Jest jeszcze świadomość tego, jak ważny i bogaty jest ten materiał.

Patryk: To będzie jedyny chyba raz w historii naszego związku z muzyką, że w momencie, kiedy ukaże się ta płyta, my już prawdopodobnie będziemy mieli część materiału na kolejne. Zazwyczaj jest tak, że kapela wydaje album i jest skoncentrowana na tym wydarzeniu, nie myśląc o kolejnej płycie. Oczywiście też nie zawsze, z racji kontraktów czy jakiejś strategii – taki Tobias z Ghost, z tego co wiem, miał napisane chyba 4 płyty do przodu, ale to zupełnie inny rodzaj myślenia. Nie podpisaliśmy paktu z diabłem, żeby zdobyć wszelkie możliwe rankingi. On najwyraźniej tak zrobił, bo udało mu się to nieprawdopodobnie.

Mateusz: Często jest to problematyczne dla zespołów, gdy są zobowiązane i popychane do tego, by już robić następny materiał, a nadal odczuwają zmęczenie sobą nawzajem po trasie. Często wychodzą z tego średnie płyty, które trzeba zrobić. Jest wtedy ten element lekkiego wypalenia w przypadku intensywnego cyklu promocyjnego płyty.

Patryk: Te długie wywiady… (śmiech)

Podczas koncertu na Summer Dying Loud 2023 byłem zaskoczony, i w sumie dalej się nad tym zastanawiam… Podesty, na których stoi część muzyków, to raczej niestandardowa rzecz, jeżeli chodzi o muzykę metalową. Dlaczego zdecydowaliście się na takie rozwiązanie?

Patryk: Bo to są tak zwane podeściary.

Mateusz: Tak, ten termin powstał na ostatniej trasie. Jest to wizja estetyczna. Wydaje mi się, że lepiej wygląda sześć osób na scenie ustawionych na troszkę innych poziomach. Wizualnie ma to większy porządek. Chodzi o to, żeby zespół był jakąś całością, która nie polega na tym, że sześciu gości stoi w kolejce z przodu, a z tyłu jest bębniarz. Każdy ma swoją przestrzeń i jest widoczny. Tu też jest kwestia tego, że mam w sobie wrodzonego artystę, jestem wzrokowcem i pochodzę z fotograficznej rodziny.

Patryk: Prawda jest zupełnie inna. Mateusz po prostu nie chce, żeby mu się ktokolwiek kręcił przy jego stanowisku. Jakby stali wszyscy na tym miejscu, to by przyszedł basista albo gitarzysta, pleckami by się styknęli i zaczęli razem pulsować. Nie no, żartuję sobie oczywiście.

Mateusz: A tak naprawdę lubię tylko z Patrykiem stać z przodu (śmiech).

Patryk: Chociażby u takiego Slipknota też są te poziomy. To myślenie przestrzenne, żeby faktycznie wszystkich było widać. Jakiś czas temu nawet Megadeth zaczęli tak grać, że perkusista jest strasznie wysoko. A sam termin podeściary jest bardzo zabawny.

Wyobrażacie sobie siebie w roli takich podeściar?

Patryk: Ja chciałem! Mateusz powiedział, że się nie zgadza i się kłócił. Chciałem być na podeście elegancko. Dlaczego wokalista zawsze musi stać z przodu?

Mateusz: Podobna sytuacja była przy koncertach z albumem Niewiosna, gdzie byliśmy w czwórkę na scenie z Bartkiem, Konradem i Nihilem. Tam też były dwa plany i podesty. Część setu była grana w ten sposób, że Nihil oraz ja byliśmy na tych podestach z tyłu. Ale to też nie jest tak, że ja, brzydko mówiąc, chcę być z przodu i chuj.

Patryk: Ja chciałem być z tyłu.

Mateusz: Ale wszyscy chcą ciebie z przodu, więc co ja mam poradzić? Muszę o to walczyć.

Patryk: To wszystko nieprawda.

Spytałem o to w sumie w tym kontekście, że ty Mateusz strasznie dużo ruszasz się na koncertach i wczuwasz się bardzo mocno w muzykę. Wyobrażasz sobie siebie ograniczonego tylko i wyłącznie do jakiegoś kwadratu?

Mateusz: Tak. Gdybym grał w zespole sesyjnie, wydaje mi się, że bez problemu.

Patryk: Ale z fotelem.

Mateusz: Może niedużo, ale grałem kiedyś parę koncertów z zespołem Konrada z Blindead, Tranquilizer. Grałem na basie i byłem człowiekiem z tyłu w tej konfiguracji. To, co robimy na scenie z Blindead czy teraz z Blindead 23, jest tak bardzo moje, że emocjonalnie się odpalam. Ciężko mi zapanować nad tym i stać w miejscu. Jakbym był na tym podejście, to też bym skakał. Poza tym, nie mamy jakiejś zasady, ustalenia, że czegoś nie można.

Patryk: Nie mamy ustawionych ruchów, że w tym numerze ty musisz iść do przodu, a teraz ty masz klaskać. To wszystko jest bardzo spontaniczne.

Na koniec chciałem zapytać o ten jedyny koncert, który macie do tej pory zapowiedziany na przyszłość, czyli Mystic Festival 2025. Jeśli byłem ostatnio na jednym z koncertów trasy, to czy będę mógł zobaczyć i usłyszeć coś innego?

Patryk: Na pewno usłyszysz coś innego niż na trasie. Po pierwsze, nie będziemy grać Affliction w całości, może pojawi się tam jakiś utwór. Po drugie, będziemy mieć, zdaje się 40 minut czasu na scenie, więc musimy przemyśleć sprawę tak zwanej setlisty na tyle, żeby nie robić żadnych dłużyzn. Lubimy je robić, ale w momencie, gdy gramy swój autorski set, który trwa godzinę dwadzieścia i opowiadamy jakąś historię. Tak naprawdę ten zespół z nowym i starym materiałem może się dostosować nieprawdopodobnie do różnych wymagań festiwalowo-koncertowych. Gdybyśmy mieli grać na imprezie progresywnej, żaden problem. Możemy zbudować taką setlistę, gdzie nie będzie tak zwanego metalu, będą piosenki progresywne i tak dalej. Jeśli będzie potrzeba, że mamy zagrać koncert w towarzystwie ultra ciężkim, death metalowym, to wydaje mi się, że też moglibyśmy ulepić odpowiednio setlistę i nie odstawalibyśmy bardzo mocno. Na Mystic Festival powinniśmy przygotować raczej energetyczny, metalowy zestaw, żeby nie bujać w obłokach. Więc Mateusz będzie mógł się jeszcze bardziej poruszać, podeściary może spadną z podestów, będzie zabawnie. A czy zobaczysz coś innego? Tego też jeszcze nie wiem na 100%, ustalamy, co będzie widać na tym koncercie.

Patrzę Mateuszu na twoją koszulkę Hellripper i chciałem spytać waszą dwójkę, na kogo czekacie najbardziej na nadchodzącym Mysticu, z perspektywy widzów?

Patryk: Powiem ci, że jest dużo takich zespołów, na których się poniekąd człowiek wychował. Nigdy nie widziałem Kinga Diamonda i bardzo chciałbym zobaczyć, nawet jeśli ultrasem Mercyful Fate, nigdy nie byłem. Opeth też bardzo lubię. Najgorsze jest to, że dużo fajnych kapel gra tego samego dnia, co my. O, a dzień wcześniej Beherit będzie przecież.

Mateusz: Będziemy grali próby przed naszym koncertem na Mysticu i z tego względu trochę nas ominie. Pracuję na festiwalach zawodowo i Mystic traktuję jako przede wszystkim nasz koncert. Jak już myślę o oglądaniu jakichś występów, to na pewno będzie to Opeth. I może W.A.S.P. Kinga Diamonda sobie odpuszczę, ponieważ dzień później jadę pracować na trasie z Paradise Lost, który będzie supportował Kinga przez kolejne dwa tygodnie. Ale na żywo już widziałem, polecam gdzieś tam sobie zanotować i pójść, bo warto. Nie wiadomo, jak długo jeszcze Król będzie na scenie, a jest w dobrej formie.
A Hellripper jest młodym zespołem, który bardzo lubię, przede wszystkim koncertowo. To jest grupa chłopaków dwadzieścia plus, którzy są w idealnym wieku do grania takiego thrash-speed metalu. Strasznie lubię Maxa, bębniarza tego zespołu. Jest jednym z najlepszych perkusistów młodego pokolenia – ekstremalnych, agresywnych na scenie. A do tego jeszcze są to moi dobrzy znajomi, więc fajnie będzie się z nimi spotkać. Oni też nam kibicują, znają nasz zespół. Fajne jest to, że są zupełnie po innej stronie muzycznie, a nawzajem się lubimy. Grają ten swój old school speed thrash metal, ale wychodzą na scenę w koszulce Opeth czy Alice in Chains. Jest to dla mnie właśnie taki punkt, na który czekam – żeby się z nimi spotkać, chociażby na jakąś kawę, a przy okazji zobaczyć W.A.S.P., który gra tego samego dnia.

Patryk: Szkoda, że nie będzie Dismember, cholera. Ale był, jak graliśmy na Summer Dying Loud i oglądaliśmy razem.

Chcesz posłuchać rozmowy? Możesz odtworzyć wywiad na naszym YouTube i Spotify!