To już…? THE HELLACOPTERS – OVERDRIVER
W naszym kraju wiedza o rock’n’rollu ogranicza się do istnienia takiej osoby jak Elvis. To bardzo źle, bo choć jego wkład w muzykę jest ogromny, ten gatunek przyniósł wielu fantastycznych wykonawców. Sami ich poznajemy i nadrabiamy niedociągnięcia w muzycznym systemie edukacji. Wspólnie przyjrzeliśmy się najnowszemu albumowi szwedzkiego The Hellacopters – Overdriver.
Kacper Chojnowski:
W związku z koncertem Hellacopters na Mystic Festival 2023 spodziewałem się lekkiego wzrostu zainteresowania w naszym kraju rock‘n’rollem. Niestety, koncert mimo dobrej godziny i sceny, był za cichy. Pod sceną bawiło się tylko kilka pierwszych rzędów, które rozumiało, co się dzieje, a z tyłu dominowała raczej konsternacja. Nic się więc nie zmieniło, ale na tegorocznej edycji Mystica przed identycznym zadaniem staną Turbonegro. Niech ta recenzja będzie próbą rozpromowania u nas tej muzyki.
Niestety, Overdriver, nowy album The Hellacopters, sam w sobie nie jest do tego najlepszym przykładem. Najlepsze płyty Szwedzi nagrali kilkanaście lat temu, ale to nie oznacza, że nie ma tutaj dobrych rzeczy.
Nicke Anderson dalej ma w sobie dar pisania świetnych piosenek. Większość utworów po wysłuchaniu zostaje w głowie i przyjemnie się do nich wraca. Refren Don’t Let Me Bring You Down można postawić obok najlepszych w dorobku Hellacopters, (I Don’t Wanna Be) Just A Memory ma w sobie bardzo dużo pięknego smutku, a Leave A Mark dzięki czytelnemu (ale udanemu) rozciągnięciu świetnie kończy płytę.
Skąd więc wzięło się to, że Overdriver jest tylko i wyłącznie 'okej’? Ano stąd, że ta płyta nie ma w sobie energii. Włączcie sobie jakikolwiek utwór z nowej, a następnie cokolwiek sprzed reaktywacji. Taki „Grande Rock” brzmi, jak banda niebezpiecznych gości, którzy za chwilę wybiją ci okno, wskoczą do środka i wyrwą cię z chaty, żeby na ulicy wznosić krzyki w towarzystwie taniego wina. Na Overdriver grają zmęczeni ludzie, którzy nie mają już siły. Ta rezygnacja niczemu dobremu niestety nie służy. Nie za sprawą spokoju Hellacopters jest świetnym zespołem, a dzięki żywiołowości, która jest ujarzmiona ramami gatunku.
Drugim problemem jest produkcja, która jeszcze bardziej ucina moc, którą posiadają. W momentach, gdy mają zasadzić kopniaka i podkręcić obroty, ciężko niekiedy odczuć jakiekolwiek zmiany. Klawisze w miksie są wysunięte na przód tak bardzo, jak nigdy do tej pory, co czasem nawet zbliża tę płytę do soft rocka.
Mimo to, jakość numerów sprawia, że płytę można by umieścić dokładnie na środku skali punktowej, gdybyśmy taką na naszym blogu stosowali. Overdriver spodoba się tym, którzy nie chcą być atakowani. To Hellacopters zrównoważony, doświadczony i pewny siebie po powrocie. Niemniej, jeśli ktoś chciałby zacząć przygodę z zespołem, to zdecydowanie lepiej, jeśli włączy którykolwiek album z przełomu wieków.
Małgorzata Chabowska:
Od narodzin rock’n’rolla, utwory powstające w ramach tego gatunku, były przepełnione młodzieżowym szaleństwem, frywolnością i buntem. The Hellacopters nie odchodzi od tej konwencji i również tworzy teksty oparte na sprzeciwie wobec rzeczywistości, czy pewnej sytuacji społecznej. Podobnie jest na najnowszym albumie. Przykładowo w utworze Wrong Face On znajdziemy kryzys tożsamości, zakładanie masek i ukrywanie prawdziwych intencji.
Ośmielę się natomiast powiedzieć, że Overdriver jest w zasadzie całościowo „kryzysem”. W pewnym stopniu są to te same piosenki, poruszające synonimiczne kwestie, tylko opowiedziane innymi słowami. No i w dodatku szczególnie refrenami, które składają się z trzech-czterech sekwencji powtarzanych w zapętleniu – nie dziwię się, że są wtedy zapamiętywalne, jak są połową kawałka. Co więcej, niejednokrotnie miałam permanent deja vu (utwór Coming Down) i nieodparte wrażenie, że już słyszałam podobną piosenkę na ich wcześniejszych płytach. Muzyka jest w pewien sposób ograniczona, natomiast w tym wypadku wskazuje to wyłącznie na brak innowacji i nieciekawą zachowawczość.
Ponadto nowa płyta brzmi wyjątkowo płasko, brak na niej wyraźnych akcentów instrumentalnych. Najmocniejsze segmenty są we wstępach, gdy jeszcze nie są zagłuszone wokalem – także mało ekspresyjnym. Nie powiedziałabym również, że warstwa liryczna broni niedociągnięcia aranżacji muzycznej. Mam wrażenie, że zespół z puli „trudne tematy współczesne” wylosował trzy wątki i oparł na nich teksty. Dodatkowo, napisane w sposób maksymalnie przystępny, nie zostawiając miejsca na własne interpretacje. Jedynie utworem jakkolwiek intrygującym pod względem treści był The Stench, w którym Nicke Anderson posilił się na metaforę. Porównał świat do obrazu malowanego po numerach, gdzie farba zakrywa smród wydobywający się spod pozostałych barwników. Szkoda, że nie było więcej kawałków w takiej oprawie.
Czy The Hellacopters jest Elvisem naszego pokolenia? Z pewnością nie. Jak już to bardzo uproszczoną, mętną wersją, która coraz bardziej się wypłukuje. Szczególnie patrząc na płytę Overdriver, która w mojej opinii jest najgorszą w ich dorobku. Przy ich wcześniejszych produkcjach (szczególnie na albumie Grande Rock) można było wyczuć zapał, energiczność i żarzącą iskrę pasji w zespole. Po reaktywacji pozostaje jedynie powiedzieć – Game Over.