Bić po buzi. BRÜDNY SKÜRWIEL – SILESIAN BASTARDS
„ […] najebaliśmy się już w pociągu tak, że większość z nas nie pamięta koncertu, a tym bardziej tego co się działo później”. Po 11 latach istnienia Brüdny Skürwiel wydał debiutancki album. Nie wiadomo w jakim celu, ale jest super.
Poważne pisanie o tym zespole to trochę problem. Wystarczy spojrzeć na nazwę, albo na to, w jaki sposób Skürwiel używa social mediów. Poważne, analityczne podejście w recenzji do działalności tej grupy byłoby karykaturalne. Z kolei pójście w heheszki bezsensowne, bo byłoby zwykłym kopiowaniem tego, co BS robi w swojej istocie. Spróbuję połączyć tutaj obie te opcje.
Brüdny Skürwiel to Nocny Kochanek polskiego podziemia. Otoczka związana z zabawą, tanim alkoholem i generalnie bezproblemowym podejściem do świata. Kto nazywa tak zespół, a jeden z utworów Four Drunkmen of Alkoholypse? Nie ma co się oszukiwać – tak po prostu jest i trzeba to zaakceptować.
Dlaczego w takim razie Nocny Kochanek śmierdzi polskim, nieśmiesznym kabaretem, a Brüdny Skürwiel przyjemnie podwiewa odorem piwnicznej stęchlizny? Z dwóch powodów. Po pierwsze – oni są tacy naprawdę. W tym zespole nie chodzi o nic więcej, niż o możliwość wyrwania się z chaty, po to, żeby najebać się tanimi piwskami. To jest… (ja wiem, jak to brzmi) autentyczne. Ja w tej muzyce słyszę szczerość, a to jest najważniejszy czynnik, dlaczego coś mi się podoba. Po drugie – lubię estetykę śmierdzącego metalu. To zwykła hipokryzja z mojej strony, bo co do zasady, tu i tu jest to samym.
Po ponad dekadzie Skürwiele zdecydowały się wydać płytę. Jest taka, jak można by się było tego spodziewać. To blackthrash w całej swojej prymitywnej okazałości. Na okładce jest kozioł trzymający odwrócony krzyż i goła baba, a w warstwie wokalnej znajdziemy antychrześcijańskie teksty. Każdy z przerysowanych elementów jest na swoim miejscu, wszystko dokładnie tak, jak właściwie powinno to wyglądać w tym gatunku.

Zobacz też: „Zawsze Więcej”, czyli o hańbie social mediów
To są bardzo proste utwory, momentami wręcz prostackie, co pokazuje d-beatowy rytm The First Ones in Line. Oczywiście nie tym Silesian Bastards ma zyskiwać. Ta płyta to 10 wspaniałych utworów, które JADĄ. Tutaj są takie hity, że aż ciężko mi było uwierzyć, jaka siła rażenia tkwi w BS. Riffy sprawiają, że człowieku, nóżka sama zaczyna chodzić, a kapsel sam odskakuje od butelki. No i fantastyczne refreny – większość numerów ma motyw, przez który nie da się wybić ich z głowy przez dłuższy czas. Odpal sobie raz głośno The Last Raping of Christ i spróbuj się pozbyć tych kilku powtarzających się linijek tekstu. Nie ma opcji.
Silesian Bastards ma jednak jedną wadę – brzmi nieco za grzecznie. Po zespole, który tak bardzo dba o to, żeby był postrzegany najgorzej na świecie, raczej nikt nie spodziewał się przejrzystego brzmienia. Bardzo mocno słychać – i nie wierzcie im, że było inaczej podczas sesji nagraniowej – że w tę płytę włożone zostało sporo pracy. Oczywiście do pełni dźwiękowej „współczesności” trochę brakuje, ale chciałbym usłyszeć tutaj więcej prymitywizmu. Never Surrender Destroyer 666 to bardzo dobra płyta, ale gdyby brzmiała jak Unchain the Wolves…
Brak pełnego syfu rzecz jasna nie sprawia, że odbiór Silesian Bastards staje się negatywny. Płytowy debiut Brüdnego Skürwiela to świetna porcja tego, co mógłby prezentować zespół, gdyby był czymś więcej, niż grupką kumpli, lubiących alkohol. Z jednej strony szkoda, że na drugi album pewnie trzeba będzie poczekać kolejne 11 lat, ale ingerencja w ten ansambl zwyczajnie nie przystoi.