Styl magiczny. Martin Popoff – Black Funeral. W magicznym kręgu z Mercyful Fate

Po wydaniu tej książki w Polsce metalowy internet oszalał. Opinie dotyczące Black Funeral były skrajnie złe. Po kilku latach od jej wydania przez Kagrę w końcu udało mi się ją przeczytać. Wy nie popełniajcie tego błędu. Nigdy. W. Życiu.

Przez pierwsze 20 stron myślałem, że to żart. Przecież nie może być tak, że książka w zdecydowanej większości składa się z cytatów i praktycznie nie ma narracji, prowadzonej przez autora. Sprawdziłem jednak inne strony – w połowie i pod koniec było tak samo. Kiedy przywykłem do tego, że w ręku mam coś bliższego wywiadu-rzece z Kingiem Diamondem, niż biografii Mercyful Fate, z trudem, ale dałem radę Black Funeral czytać.

W jednej z internetowych opinii o Black Funeral przeczytałem, że Martin Popoff nie ma w niej żadnego stylu. Mógłbym się z tym zgodzić – wielokrotnie jego wypowiedzi ograniczają się do wstawek w stylu „[…] kontynuuje Diamond” lub nazywania w opisach poszczególnych utworów jako „progresywnych”. Wymyśliłem jednak lepsze określenie. Popoff pisze w stylu magicznym, bo rzeczy dzieją się tu same. Nie dlatego, że w wypowiedziach przytaczane są sytuacje paranormalne. Ma się wrażenie, że w Mercyful Fate wokalista sam się znalazł, zespół jakoś pojechał w pierwszą trasę i sam z siebie, z dnia na dzień, wziął i się rozpadł.

Już sam pomysł pisania o MF w oderwaniu od działalności King Diamond, wydaje się poroniony. Występujący tu i tu muzycy, zawieszenie działalności jednego sprawiło założenie drugiego, a później w latach 90. albumy obydwu grup, wychodzące niekiedy miesiąc po miesiącu. Nie da się odseparować od siebie tych zespołów. Zresztą, w wypowiedziach muzyków wielokrotnie pojawiają się wątki związane z KD. Autor sięgnął nawet do własnego wywiadu z Andym LaRoque, który w Mercyful nigdy nie grał. Jaki więc plan autor miał na tę książkę?

Ano najprawdopodobniej taki, żeby skończyć ją jak najszybciej, jak najmniejszym kosztem pracy. Pierwszą informacją o autorze, a także pierwszą rzeczą, którą czytamy po otwarciu książki, jest to, że Popoff napisał 7900 recenzji. Następne zdania mówią o tym, że ma na koncie 85 książek muzycznych. Ma to na czytelniku zrobić wrażenie, że jest to bardzo doświadczony dziennikarz. To jednak pokazuje, że jest jednoosobową taśmą do masowej produkcji książek i wypluwa je bez zastanowienia. Wygląda to tak, jakby nie przejmował się działalnością King Diamond dlatego, bo gonił go deadline wydania.

Najbardziej jednak boli to, jak ta książka jest zbudowana. Ona nie ma konstrukcji. Żadnej, zero, nic. Wypowiedzi są naturalne, Popoff nie umie ich w odpowiednim momencie przerwać, przez co na przestrzeni całości czytamy wielokrotnie o tym samym. A to o tym, jak bardzo duet Shermann/Denner kocha Judas Priest z lat 70., a to o systemie filozoficznym Kinga. Podział na rozdziały dotyczące poszczególnych płyt nic nie zmienia. I tak ciągle kręcimy się wokół tych samych wątków.

A kiedy autorowi wysuwa się piłeczkę, którą musi tylko dotknąć, by zdobyć punkt, on udaje, że jej nie widzi. King w jednej z wypowiedzi mówi o trudach finansowych, jakie spotykały zespół w 1984 podczas trasy koncertowej po USA, wspomina o pożyczaniu pieniędzy od mafii. Chwilę po tym czytamy o wizycie Briana Slagela w stud… zaraz. Jakiej mafii?!  Przecież to cholernie ciekawe! Jak doszło do przekazania pieniędzy, jak spłacano ten dług i… dlaczego do diabła czytamy o tym na 166 stronie, w rozdziale o Into the Unknown??? Na te pytania nie uzyskamy odpowiedzi. Nie dla czytelnika, dla Martina to.

Autor pisał tę książkę z wyraźną tezą, w myśl której chciał pokazać, że płyty Mercyful Fate po reaktywacji w 1993 roku są równie udane, co Melissa i Don’t Break the Oath. Problemem jest to, że na etapie, gdy docieramy do momentu wydania In the Shadows, mamy serdecznie dość czytania. Opisy poszczególnych utworów (oczywiście, że każda piosenka musi być zrecenzowana, bo to najbardziej sztampowy sposób pisania książki muzycznej!) zlewają się w jeden. Tego wrażenia nie jest w stanie zmienić nawet tak fascynujący zabieg, jak przybliżenie czytelnikowi metrum, w jakim grany jest dany fragment.

Zastanawiam się, czy jest jakaś grupa, której można by tę książkę polecić. Jeśli podejdzie do niej ultras MF, który potraktuje Black Funeral jako zbiór wywiadów z członkami zespołu, to może odczuć znikomą przyjemność z czytania. Znikomą, bo te wywiady i wypowiedzi są tragicznie zredagowane. To znaczy niezredagowane. Pozostawienie w wypowiedziach zwrotów typu „Wiesz, […]”, albo „Martin, […]” świadczą albo o zupełnym lenistwie Popoffa, albo o jego ogromnym ego. Biografia muzyczna to nie jest wywiad, w którym przeprowadzający rozmowę ma jakieś znaczenie. Wyjątek jest wtedy, gdy dziennikarz osobiście doświadczył czegoś związanego z zespołem. Ale takie sprawy Popoffa nie obchodzą. Opisuje sytuację, kiedy był za kulisami festiwalowego występu Mercyful Fate, ale poświęca temu wydarzeniu… akapit? Dwa? Aha. I skupia się w tym fragmencie na Emperor, który grał następnego dnia imprezy.

Ale to nie wszystko. Kiedy przebijamy się przez wszystkie płyty i kończymy książkę, Popoff w końcu ma okazję, żeby móc się wykazać i chociaż podsumować karierę tego wspaniałego zespołu, ale… cytuje komentarze swoich przyjaciół z Facebooka, których poprosił, by napisali coś o poreaktywacyjnych płytach. Tak, on to naprawdę zrobił. Ponad dwie strony (225-227) napisali za niego znajomi z Facebooka. Aż się boję, co może się dziać w jego książkach pisanych w erze sztucznej inteligencji.

Black Funeral. W magicznym kręgu z Mercyful Fate to najgorsza książka muzyczna, jaką miałem w rękach. Martin Popoff po jej napisaniu powinien zaprzestać jakiejkolwiek działalności dziennikarskiej i najlepiej, żeby skończył słuchać muzyki. Naprawdę, chciałbym znaleźć w tych 263 stronach coś pozytywnego, ale się nie da. A właściwa książka o Mercyful Fate / King Diamond dalej jest do napisania.