Piekiełko na Ziemi. Wywiad z Łukaszem Pachem z zespołu Hostia
- 24 stycznia, 2025
- Kacper Chojnowski
Obecność Hostii na trasie z Illusion i Frontside mogła być zaskakująca. Obrazoburcza-machina-do-mielenia-kościółka-grindcorem spotkała się jednak z bardzo dobrym przyjęciem. Z wokalistą – Łukaszem Pachem – porozmawialiśmy o zespołowej anonimowości, nadchodzącej płycie, Obscene Extreme, czy o wspomnieniach związanych ze Zmierzchem Bogów Frontside. Najpierw sięgnęliśmy do bardziej zamierzchłych, jeszcze „świętych” czasów…
O wierze
Pomimo że teraz mieszkasz w Czechach, wychowywałeś się w Polsce, a więc nie ominęła cię machina „kościółkowa”. W Hostii podejmujecie tematy, związane z tą instytucją, ale w bardzo krytyczny sposób. Jakie masz wspomnienia związane ze swoimi sakramentami?
No właśnie takie niezbyt pozytywne, co zaowocowało moim stosunkiem do tej instytucji. Tylko nie zrozummy się źle – ja nie mam jakichś negatywnych emocji względem religii, bo rozumiem doskonale, że ludzie od zawsze potrzebowali w coś sobie wierzyć. Może spokojniej jest im funkcjonować i żyć, jak wyobrażają sobie, że coś tam może być później – niebo, bozia, piekło i takie rzeczy. Jest to jakiś tam kompas moralny, ja to rozumiem. Po prostu nie jestem fanem instytucji Kościoła, bo dla mnie jest to kolejna sekta, kult, bo działa na tych samych zasadach, których nie jestem fanem. I moje wspomnienia też są bardzo negatywne, ponieważ już za smyka nie za bardzo podobał mi się proces spowiedzi. Jak teraz patrzę na to z perspektywy, że małe dzieciaki muszą opowiadać dorosłemu zboczeńcowi (ktoś, kto żyje w celibacie, nie może być zbytnio zdrowym, bo to jest nienaturalne) o swoich rzeczach… Coś się tu nie zgadza. Mam bardzo złe wspomnienia w związku z tym i negatywny stosunek do całej instytucji, do moralizowania, podczas gdy sami są zdemoralizowani.
Ale komunię i bierzmowanie miałeś?
Tak. Podświadomie wymazałem ten okres z głowy. Pochodzę z dosyć wierzącej, wówczas praktykującej rodziny. Już wtedy wiedziałem, że nie byłem wierzącym 14/15-latkiem, ale po prostu zrobiłem to dla spokoju, rodziców i rodziny. To jednak było dla mnie ważniejsze, niż jakiś mój bunt. Chwilę później byłem całkiem odcięty, to już był okres, że nie chodziłem do kościoła. Tak było przyjęte, że każdy w szkole musiał podejść do bierzmowania. To były inne czasy, mógłbym mieć konsekwencje i problemy w szkole. Moi rodzice też mogliby spotkać się z nieprzyjemnościami. Było to wymuszone, ale przeszedłem to bez kompletnie żadnych emocji.
Też zauważasz zmianę w Polsce w podejściu społeczeństwa do tej kwestii i presję społeczną, która jest coraz mniejsza?
Zdecydowanie. Odkąd się wyprowadziłem (wyjechałem 3 czy 4 lata temu do Czech) dochodzą do mnie takie słuchy. Zwłaszcza te procentowe wskaźniki, ile młodzieży i dzieci chodzi na lekcje religii. To zostało sprowadzone do marginesu. Są to naprawdę bardzo znikome lub żadne ilości. No i tak samo ku mojej radości widzę, że chyba kościółki też nie są przepełnione. Pokolenie, któremu było zakuwane w głowę od malutkiego, że musisz do tego kościoła chodzić, że bozia i tak dalej, albo wymiera, albo otwiera oczy. Widzę, że chyba został troszkę ten kościół zepchnięty na margines i wydaje mi się, że to idzie w dobrą stronę.
Czytałem, że nie dokonałeś apostazji. Czy to się zmieniło? Chyba Roman Kostrzewski w wywiadzie-rzece z Mateuszem Żyłą powiedział, że był bez apostazji. Miał wszystkie sakramenty, ale swoim życiem i swoimi przekonaniami opuścił Kościół i tego nie potrzebował.
Bardzo fajne stwierdzenie. Ja troszkę interesowałem się tematem i okazało się, że to nie jest tak, że dokonasz apostazji i znikasz tam z tych papierów. Nie jest to do końca tak, jak było przedstawiane. Nie wiem, czy coś się zmieniło, ale ktoś mi to wyjaśnił, że to nie ma tak naprawdę za bardzo znaczenia. A jak mam iść się kajać i prosić przed jakimś gościem, żeby mnie po prostu wypisał, to mnie to troszkę odziera z godności. No i ja nie mam z tym problemu. Te sakramenty mi nie ciążą w żaden sposób, nawet mam satysfakcję, że taki ancymon jak ja je posiada. W domu mamy piękne stare ikony Matki Boskiej i „Hesuska” ze względów na artystyczne walory, także ja z tym nie mam żadnego problemu. Traktuję to jako część popkultury, jak komiksy, filmy i tyle.

O Hostii
Bardzo mocno właśnie z tej części popkultury czerpiesz w zespole, jeżeli chodzi o jego identyfikację wizualną. Hostia jest z tym wizerunkiem kojarzona wśród ludzi. Co według ciebie, poza właśnie tym aspektem wizualnym, może ludzi do was przyciągać?
Zauważyłem podczas obecnej trasy, z nie do końca naszą publicznością, gdzie ludzie głównie przychodzą na Illusion i Frontside, że przejęliśmy dużo nowych fanów. My jesteśmy tutaj tylko „rozgrzewaczem”. Widzę ludzi, którzy mogliby się pewnie zrazić, widząc nasze zdjęcia czy identyfikację wizualną, a jednak występy na żywo ich kupują. Więc wydaje mi się, że najlepszym takim elementem poznania nas, to jest po prostu zobaczyć Hostię na koncercie. Z tą całą energią, z tym naszym flow, jaki mamy na scenie. Przynajmniej na tej trasie tak to odczuwam.
Jesteśmy po waszym toruńskim koncercie na trasie z Frontside i Illusion. Tym razem nie było pogo. Jak na poprzednich koncertach trasy, były tańce?
Były tańce, były. Na niektórych koncertach ewidentnie widać, że już nasza publika się pojawia, bo są obrandowani ludzie – czy w szaliczki, czy w koszulki. To cieszy, gdy jest ustawiony pierwszy rząd przy barierkach. Fajnie, bo nieśmiało podchodziłem do tej trasy. Nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać, jak zostaniemy przyjęci, ale już po pierwszym koncercie się uspokoiłem. Aż jestem zdziwiony i żałuję, że zaraz ta trasa się skończy.
Załóżmy taką sytuację, że przychodzi do was absurdalna oferta, bardzo korzystna finansowo. Mówią wam tylko jedną rzecz – musicie troszeczkę złagodnieć, jeżeli chodzi o swój przekaz. Dzięki temu możecie przejść na życie z Hostii na pełen etat. Wjeżdżacie w to czy nie?
Nie, ale tylko z tego względu, że każdy z nas chłopaków ma dosyć dobrą pozycję zawodową. Szczerze mówiąc, żeby żyć z metalu, musiałbym obniżyć swój status, jaki mam teraz, kiedy pracuję w swoim zawodzie. W ogóle nie jest to żadna karta przetargowa. Wiem, ile można zarobić z metalu i po prostu mi się to nie kalkuluje. Powiem ci jednak jako ciekawostkę, od razu spoilerując nowy album – troszkę odpuściliśmy. Jest mniej numerów tematycznie kłujących w sektę Kościoła, a więcej życiowych. Nie miałem intencji, żeby złagodzić przekaz, by był bardziej komercyjny, tylko miałem taki flow na przemyślenia. Zająłem się piekiełkiem, które jest na ziemi, nie musiałem grzebać w religijnych inspiracjach.
To w sumie coś nowego u was. Wcześniej była sekta, były slashery z lat 80…
Slashery nadal są, bo z tego się nie wyleczę, ale wydaje mi się, że sporo jest tekstów, które można sobie interpretować. Są przeciw pewnym narzuconym wartościom, ale jednak nie są to takie dosłownie ironiczne, antykościelne liryki, jak były do tej pory. Tak mi się wydaje.
W okresie pierwszych dwóch płyt byliście w Hostii anonimowi. Jak to postrzegacie z perspektywy czasu? Czy ta anonimowość w waszym przypadku sprawdziła się i miała sens?
Przy pierwszej płycie jak najbardziej, ponieważ inaczej bylibyśmy oceniali przez pryzmat zespołów, w których do tej pory graliśmy, a jednak było to zupełnie co innego. Ludzie mają tę tendencję, jest to po prostu w DNA, że muszą porównywać i oceniać. To było fajne, ze względu na to, że nawet nasi znajomi, koledzy, przyjaciele czy tam ekipy innych kapel nie wiedzieli, kto jest w Hostii. I to jest nawet zabawne, że sporo z nich się jarało projektem, ale gdy się dowiedzieli, że my tam jesteśmy, to troszeczkę zgasło w ich oczach. Przerwaliśmy to z błahego powodu – szybciutko to wyszło gdzieś w internecie. Byłem jeszcze dodatkowo kojarzony ze swoimi rzeczami graficznymi i po prostu nie dało się już być anonimową osobą. Czułem, że byłoby to cringe’owe, jakbym się starał, żeby nikt nie wiedział, kim jestem, skoro i tak wszyscy wiedzieli. Także umarło to naturalnie, ale bardzo mi zależało, żeby tak wystartować. Miało to być coś świeżego dla ludzi.
Bardzo mi się spodobał jeden z waszych pierwszych wywiadów, jak St. Sixtus przedstawia, że oprawę graficzną przygotował Łukasz „Pachu” Pach.
Musiałem tak to rozgrywać, bo jednocześnie odpowiadałem za kwestię promocyjną. Dosyć ważna była wtedy nasza charakterystyczna kwestia wizualna, więc zawsze jak ten temat był poruszany, to musiałem mówić w trzeciej osobie, żeby to jakoś ściemnić.
Koncerty. Dzisiaj miałem okazję widzieć was po raz chyba szósty. Wydawało mi się, że Hostia gra bardzo dużo koncertów. Jednak gdy spojrzałem na wasze facebookowe wydarzenia, to wcale tak nie jest. Gracie dużo czy nie?
A właśnie nie gramy dużo. Wydaje mi się, że takie wrażenie może być, bo mamy na tyle szczęście, że jak już gramy, to jest to coś charakterystycznego. Albo fajny festiwal, albo fajna trasa. Jest to medialnie w miarę nagłośnione i może to sprawiać wrażenie. Może nie tyle, że wyskoczymy zaraz z lodówki, ale że gramy więcej niż faktycznie.
Koncert przed Soulfly – jak było?
Super, świetnie. Byłem troszeczkę zdziwiony zaproszeniem Live Nation, że się do nas w tym temacie odezwało, ale jest to oczywiście dla mnie komplement. Również nie do końca nasz target publiki, bo jednak gramy troszkę mocniej. Natomiast ekipa i sam zespół przyjęli nas fantastycznie. Morale skoczyły. Ja zawsze jestem niepewny, jak będzie to wyglądało, bo zazwyczaj mamy rolę supportu. Są obawy, czy będzie w ogóle dla kogo grać w tym slocie czasowym. No i na szczęście zawsze się martwię niepotrzebnie, bo jednak ludzie chcą nas zobaczyć nawet jako ciekawostkę i nie zdarza się nam, żeby grać do pustej sali. Także jest to motywujące, bardzo buduje i nakręca. Nic tak na mnie nie działa, jak feedback od ludzi. Takie koncerty powinno się grać.
Obecna trasa i właśnie koncert Soulfly były skierowane nie do waszego targetu. Teraz chciałem spytać o koncert, który był totalnie do waszego targetu, czyli Obscene Extreme.
Och, wspaniały koncert. Byłem troszkę zestresowany… Śmieszna akcja. Przyszkowałem sobie taki uniform, mój specjalny. Był to taki dresik customowy i dosłownie dwie minuty przed wyjściem na scenę jeszcze się zastanawiałem – ubierać, czy nie ubierać. Chłopaki mówią, że jak już masz, to ubieraj. To był zajebisty pomysł, bo okazało się, że był to dosyć charakterystyczny element sceniczny i ludzie go zapamiętali. Dostawałem później wiadomości, czy te dresy wejdą do produkcji i czy będzie można je kupić, albo czy można nawet kupić ten mój dres. To było zajebiście sympatyczne. A sam koncert był niesamowitym czadem. Nie byliśmy absolutnie umówieni i przy pierwszych dźwiękach, jak wyszliśmy na scenę, wypadło kilkanaście osób poprzebieranych za księży i zakonnice. Na Obscene Extreme jest taka zasada, że około metr sceny jest przeznaczony specjalnie dla ludzi, żeby się bawili, gonili, byle nie przekraczali linii odsłuchów dla zespołu. Większość widzów myślała, że to nasi ludzie, ale ekipa z Polski zrobiła nam niespodziankę. Przy pierwszych numerach podszedł do nas kolega (ale nie nasz osobisty, tylko jeden z ludzi, którzy się bawili na scenie), przebrany za biskupa, który częstował nas opłatkami. Z perspektywy czasu, myślę, że nie było to zbytnio mądre, że przyjęliśmy od obcego typa coś na język. Mogło to być nasączone różnymi rzeczami i ciekawie ten koncert mógł się skończyć. Na szczęście był to zwykły opłatek i wszyscy się szampańsko bawili. Nie zapomnę na pewno tego koncertu. Od początku Hostii marzyliśmy, żeby zagrać na Obscene. Jeszcze trafiliśmy na fajną edycję. 25-lecie, Napalm Death, same zajebiste zespoły, świetny klimat. Dodatkowo był to mój pierwszy festiwal jako widza, bo dotychczas nie udało mi się tam dotrzeć. Także nie dość, że był to mój prywatnie pierwszy Obscene, to jeszcze mogłem tam pohałasować z Hostią. Win-win.
Chciałem zapytać cię o utwory – macie ich dużo, a jednocześnie trwają krótko. Czym sugerujecie się, jeżeli chodzi o dobór utworów do koncertowej setlisty?
Tym się zajmuje głównie nasz gitarzysta Przemek, ponieważ on ma do tego super zmysł. Wie, jak zachować fajną dynamikę koncertu, żeby nie złamać motoryki i żeby to leciało od początku do końca fajnym groovem. On też zajmuje się zawsze ułożeniem kolejności numerów na płycie. To nie są ani przypadkowo ułożone numery, ani nasze ulubione, typu składak najlepszych kawałków. Ma to założenie, żeby była fajna dynamika i dobrze to punktowało. Nie gramy dłużej niż 35 minut, więc to musi być fajnie zagospodarowane, żeby nie zamęczyć słuchaczy, jest dosyć gęsta muzyka. Lepiej zostawić taki niedosyt, bo często słyszymy, że gramy króciutko. Wydaje mi się, że przy tej muzyce taka dawka jest w sam raz.
Ponad rok już działacie z nowym perkusistą. Pierwszym koncertem w nowym składzie był Summer Dying Loud 2023. Jak w zespole odnalazł się Ignacy?
To jest już chyba taka zasada, że gdy dojdzie ktoś nowy do zespołu, to jest tak, jakbyś wymienił w grupie baterie. Ten gość ma świetną energię, to jest wariat nie do zatrzymania. Przy samych już kompozycjach tylko słyszeliśmy: „Szybciej! Więcej blastów! Może stopeczki?! Może podkręćmy tempo?!”, co nam dodało skrzydeł. To będzie na pewno można usłyszeć na nadchodzącym albumie. Nawet stare numery na żywo nabrały takiego ognia, że to jest sama radość grania. Wydaje mi się też, że zaklimatyzował się z nami i fajnie razem funkcjonujemy. Mógł się wykazać i przeszedł swój test, ponieważ nowe kompozycje na płytę są jego autorstwa. Nagrał świetne gary i nie mogę się doczekać, żeby się tym pochwalić. Odliczam dni, żeby już sprzedać słuchaczom jakiegoś singielka.

Na kiedy jest planowany ten singielek?
Materiał mamy nagrany cały, jest gotowy. Pracuję nad odprawą graficzną i rzeczami pobocznymi. Rozmawiamy jeszcze z jednym labelem, więc troszeczkę stoimy w rozkroku, ale musi to wyjść na początku 2025 roku. Takie mamy postanowienie, przynajmniej zagrać singlami. Nie wiem, czy już się „calak” pojawi, ale chcielibyśmy, żeby to nie skisło. Chcemy iść za strzałem jeszcze na koncertach. Fajnie byłoby przywalić w nowych słuchaczy świeżym albumem, z którego jestem super zadowolony. Nigdy wcześniej nie miałem takiego zwyczaju, ale słucham tego non-stop. I tak, przyznaję się – słucham swojego zespołu. Jak codziennie sobie tego nie puszczę, to jestem chory. Nie mówię tu ze względu na mój głos, bo gdy słyszałem, jakie numery chłopaki zrobili, jeszcze bez mojego wokalu, to również wałkowałem je cały czas. Mam nadzieję, że się spodoba wszystkim jak mi.

O Frontside
W tle przygrywa nam dalej Frontside. Chciałem cię spytać, jak podoba ci się ich nowy wokal?
Super, Mollie rewelacja. Bardzo fajny styl śpiewania. Dobrze, że nie stara się wchodzić w buty poprzednich wokalistów. I Astek i Auman mieli charakter, każdy miał swój styl. Bardzo mi się podoba to, że Mollie po prostu jest sobą. Jest profesjonalnym wokalistą, ma świetny wokal. Śpiewa czysto bez problemu, krzyczy i wydaje mi się, że rewelacyjnie wpasował się do zespołu, będzie tylko coraz lepiej. Nie mogę się doczekać też, co nabroją z nowym materiałem. Uważam, że jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.
Encyklopedia Metallum w twoim przypadku pokazuje mi pewną rzecz – ty miałeś coś w swojej przeszłości wspólnego z Frontside. Kiedy to się działo, byłem bardzo młody, więc dziadku, opowiedz wnusiowi, jak to było…
Och, kolego, mieliśmy mnóstwo wspólnego. Chyba pierwszą moją stycznością było zrobienie okładki płyty Teorii Konspiracji, albo zastępstwo za Aumana na koncertach w Ukrainie i Białorusi na trasie. Nie jestem pewien, co było pierwsze. Te koncerty to była dosyć fajna przygoda, bo byłem smykiem, który jeszcze grał w swoim pierwszym czy drugim zespole. Nie byłem w życiu na trasie. Grałem małe koncerciki po knajpach, a tu nagle dostaję telefon od Mariusza („Demona” Dzwonka), żebym pojechał na trasę, około dziesięciu koncertów. No i się podjarałem, dużo numerów znałem na pamięć. To było niedługo po Zmierzchu Bogów. Miałem chyba tydzień czasu, żeby się przygotować, więc cieszyłem się, bo byłem wtedy fanbojem Frontside. Jako że te koncerty były za granicą, to Mariusz powiedział, że muszę nauczyć się tekstów po angielsku (śmiech). Kułem szybko te teksty po angielsku, które już po polsku znałem na wylot. Bardzo fajnie ta trasa wypadła. Potem w Polsce zastąpiłem jeszcze dwa razy Aumana na koncertach. Tylko że nie jestem śpiewakiem, więc wiadomo, to była ograniczona setlista. Nie śpiewałem melodyjnych refrenów, więc nie mogło to na dłuższą metę funkcjonować. Później pracowałem przy teledyskach, w Zapalniku byłem bodajże księdzem w jednym ujęciu. No i zrobiłem chłopakom cztery okładki.
A co teraz czujesz, kiedy słyszysz utwory ze Zmierzchu Bogów, 20 lat po jej premierze?
Ożyła we mnie ta zajawka, która była, gdy słyszałem je po raz pierwszy. Byłem wtedy obsrany, bo to był pierwszy naprawdę brutalny deathcore na polskiej scenie. Brzmiało to zajebiście, świetne wokale, zarazem przebojowe i brutalne. Zaufaj mi, każdy na obecnej trasie z zespołów, kto miał z tymi kawałkami styczność, śpiewa albo nuci te numery. Nie da się tego wyrzucić z głowy. To jest tak uniwersalny materiał, że w ogóle się nie zestarzał. Miałem odpoczynek od Frontside i wróciło to do mnie z podwójną falą. Jak słyszę te numery na żywo, to jest cios, sprawdzają się rewelacyjnie.
Powiem ci, że ja nie podzielam twojej opinii…
A ile miałeś lat w 2004?
3.
No i to może być ta rzecz, że w dużym stopniu działa tutaj sentyment. To było coś nowego, teraz masz pełno takiej muzyki. Wtedy w Polsce nie było tego dużo. To były czasy Killswitch Engage i dla mnie to był taki polski odpowiednik, ale na poziomie światowym. To nie było jeszcze tak u nas popularne, ale Frontside nakręcił tę machinę. Mieli wtedy trasy z Behemothem i Vaderem, byli traktowani na równi z dużymi metalowymi bandami. I cieszy mnie to, że na jeden z koncertów, zabrałem mojego 14-letniego siostrzeńca, który zajawił się cięższą muzyką i słyszał Frontside pierwszy raz. Ja nie mam swoich dzieci, ale łezka w oku mi się zakręciła, gdy był w pierwszej swojej w życiu ścianie śmierci, akurat na ich koncercie. Zwariował chłopak. W aucie musieliśmy całą drogę ich słuchać, dalej nuci refreny. Widzę, że coś, co mnie kupiło kiedyś, dalej może kupić młodzież.

O wszystkim
Jeżeli chodzi jeszcze o przeszłość, zorientowałem się ostatnio, że pierwszy raz widziałem cię na żywo w 2016 roku, na Festiwalu Mocnych Brzmień w Świeciu. Grałeś wtedy w Vedonist. Jak ma się teraz sytuacja, jeżeli chodzi o aktywność tego zespołu?
Jeśli chodzi o Vedonist, to nie było jakiegoś rozpadu zespołu, nic z tych rzeczy. Każdy skupił się na swoich projektach i pracy, a to jest dosyć czasochłonne. Umarło to śmiercią naturalną. Dalej jesteśmy wszyscy w kontakcie, ciągle się kolegujemy, ale nie ma takiej potrzeby, żeby wracać. Czasem coś sobie tam nabąkniemy przy piwku, żeby coś zrobić, ale tego nie czujemy. Dominik gra w Hate, wyprowadził się ostatnio bodajże do Niemiec. Daniel jest nagłośnieniowcem, jeździ z zespołami jako tourmanager, chyba teraz z Batuszką. No i ja mam swoje rzeczy, nie ma mnie w kraju, więc fizycznie nie miałbym czasu. Wolę się skupić na jednym moim dzieciaku i poświęcić mu całą uwagę. Włożyć w Hostię całe serducho, niż dzielić to na dwa czy trzy. Także tak się skończyła przygoda Vedonist.
Jesteś kolekcjonerem różnych ładnych rzeczy, od Lego, przez figurki, po płyty winylowe. Dlaczego te ostatnie wróciły po latach do łask?
Wydaje mi się, że jest tu duży czynnik kolekcjonerski. Dla mnie to jest jedyny słuszny format okładki, a zwracam na to bardzo uwagę, bo jest to związane z moim zawodem. Zauważyłem też, że winyle nie tracą na wartości, tylko z latami ją zyskują, więc jest to dosyć sensowna inwestycja. Jeśli ktoś wie, jak polować na limitowane edycje kolekcjonerskie, to może być fajna lokata kapitału. Ja sam staram się właśnie polować na wydania specjalne. Nie słucham jednak ich za często. Przyznaję się, że jednak wersje cyfrowe wygrały z czystej wygody. Ale jak jestem w domku, łapię klimat, albo mam gości, no to zawsze ten gramofon odpalę. Kolekcjonuję głównie dlatego, że bardzo cieszy to moje oko. Na tym polegają kolekcje, mają cieszyć i stać na tej półce, wprowadzać cię w dobre samopoczucie. Na tej zasadzie, że to jest twoje, zarobiłeś na to i upolowałeś. Jara mnie też to, że wyhaczę coś o parę złotych taniej, lub mam coś, czego nie ma zbyt wielu ludzi.
A czy tutaj nie chodzi może o modę na retro?
O tym pomyślałbym naprawdę na samym końcu, albo nawet nie wiem, czy w ogóle. Ludzie, którzy nie pasjonują się muzyką, mogą właśnie doszukać się takiej właściwości. Jest to jakieś retro, bo kiedyś ten nośnik miał swoje lata świetności, potem umarł i wrócił. Nie wydaje mi się jednak, żeby dla kolekcjonerów miało to jakąkolwiek wartość, typu szpan na vintage retro. Oni po prostu się jarają, chcą to mieć i się cieszą. Najczęściej, gdy ktoś przyjdzie do domu, bo wtedy mogą się pochwalić i pokazać, że mają takie wydanie. To przynajmniej moje odczucie, na podstawie ludzi, których znam.
Nie rozmawialiśmy za bardzo o twojej pracy, czyli o grafice, ale chciałem zapytać o jeden element. Pracujesz jako grafik przy Mystic Festival. Zdjęcie którego wykonawcy umieszczało ci się najprzyjemniej w festiwalowej ramce, i dlaczego był to akurat King Diamond?
(śmiech) Akurat z Kingiem Diamondem miałem problem, bo dostałem tak przykadrowane materiały, że zasłaniałem mu głowę logiem i musiałem powalczyć. Generalnie umieszczanie to jest fajna zabawa, bo dostajesz jedną albo kilka fotografii i to się wydaje prostym zabiegiem, włożyć zdjęcie w ramkę, ale nie do końca tak jest. To musi zagrać, nie może pojawić się żaden element na twarzy, na ważnym elemencie zdjęcia. Na szczęście teraz Photoshop ma funkcję AI, która sztucznie generuje fragment kadru, którego brakuje. Kiedyś to sztukowałem ręcznie, a teraz robię to dwoma przyciskami. Brakuje mi tła albo ramki z boku, zdjęcie jest ucięte blisko głów, więc trzeba dodać trochę przestrzeni – to bardzo uprzyjemnia i usprawnia cały proces, także jest to super zabawa.
A jeżeli chodzi o te ogłoszone już zespoły, to co ci najbardziej poza Kingiem Diamondem siadło?
Szczerze mówiąc, śmieszna sprawa, przy pracy ja w ogóle nie koduję, więc nie pamiętam, co zostało do tej pory ogłoszone. Skupiam się na innych rzeczach, nie jestem w stanie wymienić tych zespołów. A o Kingu Diamondzie oczywiście nie mogłem zapomnieć. Jest jedyny artysta, który by się pojawił, a reszta line-upu już by mnie nie interesowała. Jestem w bojówce, uwielbiam. Myślałem, żeby coś może załatwić sobie do podpisu, ale przypomniałem sobie, że na poprzednim Mysticu, jak był Mercyful Fate, już wszystko sobie podpisałem.
Iggy Pop wspomniał cię i twój zespół w swojej audycji, puścił utwór, w którym śpiewasz. Zrobiłeś mu też ostatnio logo. Skoro sięgnąłeś już tak wysoko, jeżeli chodzi o grafikę, jakie masz jeszcze marzenia?
Nie zastanawiałem się nad tym, bo cały czas jestem w szoku, że tak to idzie u mnie. Z niedowierzaniem patrzę na takie tematy, jak ten logotyp. Chyba to do mnie jeszcze do końca nie dociera. Nie mam za bardzo czasu i przestrzeni w głowie rozmarzyć się, z kim chciałbym współpracować. Pracowałbym najchętniej z każdym. Oczywiście jestem bardziej kojarzony z designami dla metalowych klimatów, ale robię mnóstwo rzeczy kompletnie niemetalowych. Nie wszystkimi mogę się pochwalić, nie wszystkimi też chcę. Jakbym miał się z czymś zmierzyć, co mi się marzy, to właśnie z czymś stricte niemetalowym, z zupełnie nie mojej bajki. Natomiast i tak najbardziej satysfakcjonujące jest to, gdy klient czy artysta jest zadowolony.