„Lubię wnosić chaos”. Wywiad z Marie Laveau

Bardzo się ucieszyłem, gdy po świetnym toruńskim koncercie Marie Laveau dowiedziałem się, że zagrają tutaj ponownie w przeciągu miesiąca. Nie mogłem więc odpuścić okazji, by porozmawiać z Mają Przybysz i Wojtkiem Jędrusikiem – członkami tego deathrockowego zespołu. Choć nie odmienialiśmy być, zaczęliśmy od podstaw.

Gracie death rocka. Co to znaczy?

Maja: Pierwsza rzecz, którą chciałam zaznaczyć, bo to się często myli – człon death wcale nie oznacza, że ma cokolwiek wspólnego z metalem. Death rock to gatunek, który urodził się w latach osiemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych. Jest bliźniaczy do gotyckiego rocka, natomiast wyróżnia się większą ilością punkowych elementów oraz silną teatralnością. Najważniejszym i pionierskim zespołem death rockowym był Christian Death.

Mówimy tutaj o Ameryce, ale w Polsce death rock jest niższą. Dlaczego tak się stało, pomimo narodowych sympatii do smutnej, post-punkowej muzyki?

Maja: Jeżeli chodzi o muzykę około gotycką, to niespecjalnie przebiła się ona w Polsce. Bardziej w latach dziewięćdziesiątych, natomiast wtedy zdecydowanie królował metal, a wcześniej troszeczkę nowa fala, albo post-punkowe i stricte punkowe brzmienia. Natomiast dlaczego goci nie przebili się w Polsce? Podejrzewam, że była to kwestia ustroju politycznego. Jedyny rozpoznawalny gotycki zespół, jaki mieliśmy przed dwudziestym pierwszym wiekiem, był Closterkeller, ale my nie utożsamiamy się z taką muzyką. Natomiast teraz sprawa wygląda trochę inaczej. Na początku lat dwutysięcznych powstał zespół Miguel and the Living Dead, którzy grają zresztą do teraz, są wspaniali i bardzo ich pozdrawiamy. Ja bym ich nazwała pierwszym tak naprawdę horror-punkowo-death rockowym zespołem. Na ten moment scena rośnie. W Warszawie najgłośniej jest o czterech zespołach – Nameless Creations, z którymi dzisiaj gramy, Natures Mortes, z którymi również dzisiaj gramy oraz Eat My Teeth. No i my. Taka nasza mała gotycko-death rockowa scena.

Wszystkie te zespoły pojawiły się na splicie Warsaw After Midnight. Ta płyta jest swego rodzaju przewodnikiem po tym świecie. Co musi zrobić człowiek w Warszawie, któremu podoba się taka muzyka, żeby wkręcić się w tę scenę?

Maja: Trochę nakierowałeś na to, że nie jest to taka rzecz, w którą wchodzi się z ulicy. Jeżeli chodzi o samą muzykę, to ją poznałam trochę wcześniej. Zaczynałam od jakiegoś The Cure czy Siouxsie, takich klasyków, a później bardziej się zagłębiłam. Natomiast jeżeli mówimy o warszawskiej scenie, to najłatwiej jest trafić albo na Adę Puławską, albo do Chmur. W Chmurach są imprezy Friday I’m In Love, które prowadzą nasi wspaniali koledzy, gdzie jest po prostu dużo gotów i bardzo łatwo jest złapać takie znajomości. A Ada Puławska to bardzo ważne miejsce koncertowe na mapie alternatywnej stolicy. No i myślę, że te dwa kluby bym wyróżniła jako takie najważniejsze, jeżeli chodzi o aktualny rozwój kulturalny. No i jeszcze teraz powrócił Mechanik, który też jest super. Poza Warszawą sprawa się komplikuje, bo po prostu nie ma nigdzie aż tak rozwiniętej gotyckiej sceny. Jest dużo gotów, ale trudno jest bardzo o zespoły. Mamy dużo grup post-punkowych, one są właściwie wszędzie. Natomiast jeżeli chodzi o sam gotyk, to poza Warszawą trochę trudno znaleźć taki zespół.

Choć death rock to zdecydowanie główny gatunek, który słychać w waszej muzyce, to pochodzicie z różnych światów. Wojtek jest na przykład metalowcem. Czy nie dochodzi u was do spięć przy komponowaniu?

Wojtek: Teoretycznie tak, to się zawsze zdarza. Nawet jeśli wszyscy słuchają identycznej muzyki w zespole, to i tak będzie się to działo, bo każdy chce dać coś od siebie. Nie powiedziałbym, że u nas to są takie stricte spory. Jak ja chcę coś dać na perkusji, to dam i mi nikt nic nie powie. Po prostu stawiam na swoim. To słychać, jak gram na żywo, robię dużo przejść, bardzo często sobie pomagam podwójną stopką. Czasami lubię nawet blasty wcisnąć, ale oczywiście takie ze smakiem. Myślę, że jak ktoś ma coś ciekawego do dodania, to zostanie wysłuchany i na pewno zobaczymy tę opcję. Ale jeśli całościowo zespół się nie zgodzi, to niestety nie przejdzie.

Marie Laveau w Kombinacie Kultury/Toruń 2025

Jak wygląda sytuacja, jeśli chodzi o wasz debiutancki album?

Wojtek: Nasz materiał jest teraz na finiszu, kończymy piosenki. Dużo kawałków jest gotowych, ale chcemy jeszcze je trochę dopracować. Płytę będziemy nagrywać na przełomie stycznia i lutego, ale kiedy ona się ukaże, to ciężko powiedzieć. Wszystko zależy od miksu, masteru, naszych humorów, tego, jak sobie wszystko wymyślimy.

Maja: Tak, właśnie w lutym nagrywamy, ale nie jest powiedziane, czy tam jeszcze jakichś smaczków nie dodamy. Nie podamy w tym momencie daty wyjścia płyty, bo chcemy, żebyśmy wszyscy byli z tego zadowoleni.

Czy utwory, które ukazały się już na składance, pojawią się także na płycie?

Maja: Te utwory będą, natomiast na pewno w innych wersjach. Nic, co wyszło teraz, nie pojawi się na albumie w tej formie, w której jest teraz dostępne.

Miałem okazję widzieć was na żywo w Toruniu miesiąc temu. Widać u was, ten aspekt teatralności, o którym Maju wspomniałaś. Kiedy jest się w teatrze, to się coś odgrywa. W kogo wy się wcielacie na scenie?

Maja: To jest ciekawe pytanie. U nas tylko ja mam właściwie pole do ruchu, jako że nie mam w rękach żadnego instrumentu. Myślę, że zwyczajnie w bardzo przesadzoną, emocjonalną, dramatyczną wersję mnie. Robię to co czuję, lubię tańczyć, lubię wnosić chaos, nie wiem, jak to określić (śmiech). Tutaj nie ma chyba jakiegoś alter ego, czy czegoś takiego. Staram się, żeby te koncerty nie były tylko interesujące muzycznie, ale też, żeby było na co popatrzeć.

Wojtek: Powiem w imieniu swoim i reszty instrumentalistów w zespole. Ja trochę walczę o życie w trakcie koncertu. Muszę się bardzo skupiać i czasami nie mogę za bardzo myśleć o tym, czy chciałbym wyglądać w taki albo w inny sposób za perkusją. Czy chciałbym takie miny robić, czy tak się ruszać. To jest po prostu wieczna walka o przetrwanie i o to, żeby czegoś źle nie zagrać.

Czy to, co grasz właśnie w Marie Laveau jest trudniejsze od tych metalowych rzeczy, które musiałeś grać jeszcze do niedawna w poprzednich, metalowych zespołach?

Wojtek: Ciężko mi powiedzieć. Na pewno jeśli chodzi o materiał, nie patrząc ze strony instrumentu, to nie jest aż tak skomplikowany jak wcześniej. Z moim poprzednim zespołem momentami zahaczaliśmy już progresywne rzeczy. Tam grałem na gitarze, to mój główny instrument. Teraz po parunastu koncertach z Marie na perkusji, powiedziałbym, że czuję się naprawdę komfortowo i nie sprawia mi ona problemu. Pierwsze koncerty tutaj były o wiele trudniejsze niż pierwsze na gitarze, ale na niej gram większość swojego życia. Perkusja to całkiem świeży u mnie temat, zaczęło się dopiero w liceum.

Maju, w jednym z wywiadów podkreśliłaś, że twoje teksty do utworów Marie Laveau nie są nigdzie dostępne. Czy to umyślny zabieg?

Maja: Tak, to jest zdecydowanie specjalnie, jeśli chodzi o moje teksty. Proszę nie patrzeć na Tekstowo – ktoś niezależnie dodał utwór Too Bad You’re Gone i ta wersja nie ma nic wspólnego z tym, co napisałam (śmiech). Niemniej schlebia nam to bardzo, chociaż nie ukrywam, zabawnie się to czyta, jak ja je znam. Nie ma do nich dostępu, mało kto ma. Tutaj jest kwestia tego, że nie wiem, czy dokładnie w tej formie pojawią się na albumie. Kiedy płyta wyjdzie, to planuję je udostępnić, ale też ich treść jest dla mnie bardzo, bardzo personalna. Trochę we mnie dojrzewa myśl, że się obnażę w ten sposób przed ludźmi. Sama muszę jeszcze dorosnąć do tego, żeby popełnić taki dość ekshibicjonistyczny ruch. Po prostu zdecydowałam, że to nie jest ten czas. Bawi mnie bardzo, że już któryś raz dostaję to pytanie, bo nigdy się nie spodziewałam, że to wywoła w ludziach taką myśl, że próbuję rozsiać jakąś maskę mistycyzmu. Absolutnie tak nie jest.

Chyba w tym samym wywiadzie powiedziałaś też, że śpiewasz o złości. Co was denerwuje?

Maja: Jak przechodzę koło łazienki i mi się sweter zahacza o klamkę. To jest najgorsze, nienawidzę tego. O tym właśnie jest tu Too Bad You’re Gone.

Wojtek: Ja strasznie nie lubię, jak chcę kopnąć w butelkę i przez przypadek kopnę w kamień i mi potem przez miesiąc paznokieć schodzi. To też się zdarza. Z tymi tekstami Mai chodzi bardziej o to, że na ten moment ciężko jest się nimi podzielić, bo to bardzo deep rzeczy. I może w sumie lepiej niech Maja o tym mówi.

Maja: Co mnie denerwuje? Uczucie niesprawiedliwości, świadomość tego, że nie zawsze jestem wysłuchiwana w pełni. Denerwuje mnie bezczelność ludzi, brak szczerości i ludzkiej potrzeby bycia w porządku wobec innych. W ogólnym ujęciu jest to, o czym piszę. Moje teksty głównie dotyczą relacji, w których byłam, romantycznych i nie tylko. Niektóre piosenki wychodzą poza to. Zahaczają o doświadczenie bycia kobietą w społeczeństwie i wszelkie standardy, które są nam, czy mi, narzucane.

Marie Laveau w Kombinacie Kultury/Toruń 2025

Macie ponad roczny staż jako zespół, zagraliście dość sporo koncertów. Które koncerty są waszymi ulubionymi? Małe, ciasne kluby, imprezy typowo dla gotów, czy może większe festiwale, z gatunkowym miszmaszem?

Wojtek: Z dwóch moich ulubionych koncertów, jakie graliśmy, jeden był w największym klubie, w jakim grałem w życiu, drugi był w najmniejszym. Zorganizowaliśmy, nazwijmy to, mini festiwal w Warszawie, Hex & Sex. Grała tam właśnie duża część zespołów ze splita i dużo innych zaprzyjaźnionych kapel. Niesamowita energia, niezmiernie gorąco było w środku, wyszedłem z tego koncertu przepocony, ale energia widowni i możliwość grania dla przyjaciół to wszystko oddały. A z drugiej strony jeden z najlepszych koncertów, jakie zagraliśmy, był w Lipsku. Tam było z 700 osób, to jest naprawdę konkret. Stresowałem się niemiłosiernie. Mieliśmy własny backstage, catering, i nielimitowany alkohol. Rozumiesz? (śmiech) Także z jednej strony energia, a z drugiej standardy.

Maja: Ja jestem od samego początku zespołu, a Wojtek gra z nami od pół roku. Najlepiej wspominam trzy koncerty. Pierwszy to był Płock, prawie rok temu. Granie w mniejszym mieście ma ten urok, że przychodzą tam osoby, które się po prostu cieszą, że ktoś przyjechał i że mogą się pobawić. Naprawdę wspaniałe doświadczenie i zostaliśmy super ugoszczeni. Drugi to był Fląder Fest w Gdańsku. Świetna zabawa. Graliśmy w plenerze, ale przede wszystkim w altance. Bardzo też lubię Trójmiasto.

Wojtek: Ja tego koncertu nie wspomniałem, był bardzo dobry, ale po prostu strasznie się stresowałem, bo to był mój pierwszy.

Maja: Tam to dopiero była energia ludzi. Było ich tyle z racji, że jest to miejski, darmowy festiwal, że mnie głowa rozbolała Odbył się pod patronatem prezydenta Gdańska i rady dzielnicy. Naprawdę wspaniale to wspominam. No i to samo co mówi Wojtek, Lipsk, było too much. Najśmieszniejsze jest to, że zaraz potem zagraliśmy koncert w Warszawie, który był najmniej licznym naszym koncertem, bo był w beznadziejnej dacie. Mieliśmy taki ogromny przeskok, natomiast Lipsk był cudowny. Poznałam tam człowieka, który jest moim ogromnym idolem, a teraz jest bardzo zajarany naszą muzą. Weszliśmy do środka, a kiedy Nadie, organizatorka, pokazywała nam tę salę, to jedyna myśl była „ale co, my dzisiaj jesteśmy jeszcze headlinerem?”. To było nienormalne doświadczenie, niesamowite.

Wasz aspekt teatralno-wizualny jest bardzo ważny. Czy ograniczacie go w jakiś sposób? Na przykład, gdy przychodzi ktoś nowy do zespołu, dostaje wytyczne, w co może się ubrać, a w co nie?

Wojtek: Jestem najświeższym członkiem w tym zespole i sam próbowałem się dopasować trochę wizerunkiem na początku. Oczywiście mówię tylko o koncertach, bo na co dzień jestem zwyczajnie sobą. Ograniczam się jednak w ten sposób, żeby było mi wygodnie. Jeżeli ktoś gra na perkusji, to jest non-stop w ruchu. Jakbym chciał grać na przykład w kamizelce albo w pieszczochach, no to bym się zakatował za tą perkusją. Znam ludzi, jak na przykład Kuba z Namelessów, którzy grają w ramonesce na perkusji, to jest dla mnie chore. Ale czy było jakieś parcie, że mam wyglądać tak, a nie inaczej? No nie, bo to po prostu załapałem od razu.

Maja: Tak, zresztą my w życiu byśmy nie narzucili komuś, że ma wyglądać w jakiś konkretny sposób. Oczywiście robimy często też coś takiego, że mówimy, że jest dany film na ten koncert. Na przykład na Heksie przebraliśmy się za piratów i to było super. Na Horror Night też każdy coś miał.

Wojtek: Ja byłem przebrany za kowboja, Franek za gościa z Mechanicznej Pomarańczy, a Mike to był Nicky Six. Ty byłaś żoną Frankensteina, a Marysia była Frankensteinem.

Maja: Umawiamy się też, że na przykład każdy ma jakiś panterkowy element albo jakiś kolor. Jak się ktoś nie chce starać, to wystarczy, że ubierze się na czarno, to też jest okej. Dajemy przestrzeń na taką swobodę.

Wojtek: Wymieniamy się ciuchami, pożyczamy sobie rzeczy, także zawsze każdy coś znajdzie.

Maja: To ma do pewnego stopnia znaczenie, ale nie powiedzielibyśmy komuś, że ma wyglądać inaczej, bo nie wejdzie na scenę. Tacy nie jesteśmy.

Wojtek: Ja też jestem w stanie założyć na scenę coś , co mi się wizualnie może nie podobać, ale wiem, że nie muszę się w tym nigdzie poza sceną już pokazywać.

Marie Laveau gra support przed wymarzonym zespołem. Jest to…?

Maja: Horror Vacui.

Wojtek: Anthrax.

Chcesz posłuchać rozmowy? Możesz odtworzyć wywiad na naszym Spotify i YouTube!